czwartek, 29 stycznia 2015

Dlaczego warto sobie zrobić wolne w środku tygodnia?


Witajcie!

Wczorajszy dzień był dniem na który tak długo czekałam. Za oknem prawdziwa zima, od rana padał śnieg, wiało, było zimno więc zdecydowaliśmy się wziąć jednodniowy urlop i po prostu zostać w domu. Być może pomyślicie, że wśród zewsząd otaczającego nas ostatnio trendu ,,10 sposobów by pracować bardziej efektywnie" i ,,jak robić 10 rzeczy na raz" moje podejście do życia jest lekceważące i że widocznie muszę być najbardziej leniwą osobą na świecie. Mimo tego chciałabym Was dziś przekonać, że warto od czasu do czasu zrobić sobie wolne w środku tygodnia.

Minusem pracy na etacie jest zdecydowanie to, że każdy nasz dzień w tygodniu wygląda tak samo. Pobudka w moim przypadku o 7.30, prysznic, makijaż, ubranie i lecę na autobus. Kto mądrzejszy i lepiej zorganizowany da radę jeszcze zjeść na szybko śniadanie, ja niestety do takich osób nie należę i pierwszy posiłek w ciągu dnia jem już w pracy. Od 9 do 17 siedzę przy przysłowiowym ,,biurku" i odliczam minuty do końca. W końcu wracam do domu, jem obiad i umieram na kanapie a potem idę spać. Poniedziałek, wtorek, środa, każdy czwartek i piątek wygląda mniej więcej podobnie, czasem z małymi odstępstwami na jogę albo stretching, piwo z przyjaciółmi czy obiad w restauracji z M. Każdy dzień tygodnia to pełne napięcia oczekiwanie na weekend. Choćbym nie wiem jak bardzo starała się zmieniać swoje nastawienie, próbowała wykorzystywać każdy dzień ,,w pełni" to i tak już od poniedziałku czekam z utęsknieniem na piątek po południu.

Warto czasem zrobić sobie nieplanowany, spontaniczny dzień wolny w środku tygodnia właśnie dlatego by choć jeden dzień się wyróżnił. Większość znanych mi osób bierze dzień wolnego w tygodniu jeśli potrzebuje udać się do lekarza, posprzątać mieszkanie czy zająć się ,,ważnymi" sprawami. Ja chciałabym Was przekonać, że dzień wolny, tak po prostu, bez żadnego celu, jest potrzebny każdemu z nas. Po to aby odpocząć. Skupić się na sobie. Odetchnąć od szarej rzeczywistości.

Jeśli zdecydujecie się na jednodniowy urlop, postarajcie się by był to dzień wyjątkowy. Wyłączcie rano budzik. Miłą odmianą jest móc pospać odrobinę dłużej bez wyrzutów sumienia i obaw przed spóźnieniem się do pracy. Zjedzcie dobre, zdrowe, pożywne śniadanie. Owsiankę z owocami i jogurtem albo jajecznicę ze szczypiorkiem. Po śniadaniu możecie siedzieć z kubkiem herbaty na kanapie, czytać książki przeglądać interesujące Was strony w internecie, obejrzeć kolejny odcinek serialu. Najważniejsze są jednak dwie podstawowe zasady: wyłączamy telefon i nie myślimy o pracy.




My nasz wolny dzień spędziliśmy aktywnie. Udało mi się w końcu zjeść rano śniadanie jak człowiek, pomalować paznokcie i odkryć kilka nowych, ciekawych blogów. Po południu wybraliśmy się na szybkie zakupy a później na basen, gdzie spędziliśmy prawie 2 godziny wspaniale się relaksując. Wieczorem leżeliśmy na kanapie i oglądaliśmy amerykańskiego MasterChefa. Dziś poszłam do pracy może nie z uśmiechem na twarzy, ale z lepszym samopoczuciem a w wyjątkowo stresujących chwilach przypominałam sobie chwile dnia wczorajszego. Dodatkowym plusem jest to, że dzisiejszy ciężki dzień za mną a jutro już ulubiony dzień tygodnia, czyli piątek!
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam miłego dnia jutro:-)

sobota, 24 stycznia 2015

Łódź Street Food Festival.

Witajcie!

Pogoda za oknem w końcu nieco bardziej zimowa, choć wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że śniegu napadało tyle co kot napłakał a i tak większość już zdążyła stopnieć. Ciągle łudzę się, że jeszcze nadejdzie tej zimy dzień w którym po przebudzeniu wyjrzę przez okno, zobaczę nasze osiedle całe przykryte białą, zimową kołdrą i stwierdzę, że warto zrobić sobie wolne, zostać w domu i spędzić cały dzień na błogim lenistwie pod ciepłym kocem i z kubkiem gorącej herbaty/czekolady w dłoni. Niestety, też dzień jeszcze nie nadszedł. 

Dziś jednak było w Łodzi bardzo zimo, temperatura spadła poniżej 0 stopni i nie zachęcała do dłuższych spacerów. Dlaczego jednak zdecydowaliśmy się ruszyć z naszego ciepłego mieszkania? Otóż dlatego, że właśnie dziś rozpoczęła się kolejna edycja jednej z moich ulubionych ostatnio imprez czyli Łódź Street Food Festival

Łódź Street Food Festival ma miejsce na terenie pofabrycznych zabudowań XIX- wiecznej fabryki maszyn Józefa Johna. Na terenie znajdującej się tam hali zlokalizowane są stoiska z najróżniejszymi wypiekami, sokami, pierogami, rybami, tartami, kanapkami oraz przetworami. Przed halą jest parking na którym zaparkowane są food trucki z burgerami, frytkami belgijskimi, zapiekankami, faszerowanymi ślimakami oraz całą masą pyszności w których można wybierać do woli. Wielką zaletą Festivalu jest opcja ,,food boutique", czyli danie degustacyjne, które można nabyć za 5 zł:-) 




My tym razem postawiliśmy na burgery z food trucku ,,Tommy Burger". M. wybrał burgera o nazwie ,,Big Texas" z wołowiną i warzywami a ja ,,Veggie" z falafelem i muszę przyznać, że byłam bardzo zadowolona. Na nasze burgery czekaliśmy około 20 minut, ale było zdecydowanie warto:-) Bułka była świeża i chrupiąca, falafel naprawdę bardzo dobry, sos dość ostry, ale nie za ostry a co najważniejsze był w odpowiedniej ilości i nie wylewał się przy każdym ,,gryzie" z jednej i drugiej strony.  Tym razem udało nam się znaleźć wolne miejsce do siedzenia na porozstawianych ławkach (podczas edycji jesiennej było tyle ludzi, że swoje zapiekanki jedliśmy siedząc na krawężniku, wśród rzeszy innych zwolenników tej imprezy co również miało swój urok). Jedynym minusem było zimno i ledwo uratowane przed odmrożeniem dłonie, których do tej pory nie udało mi się rozgrzać. Trudno, niczego nie żałuję!




Dzisiejsza, już 5 edycja Festivalu mimo niezbyt sprzyjającej pogody i tak przyciągnęła tłumy ludzi gotowych jeść na mrozie byle by tylko spróbować oferowanych przez wystawców pyszności. Festival jest wydarzeniem cyklicznym, które odbywa się w Łodzi zimą, wiosną, latem i jesienią za każdym razem udowadniając zgodnie z zamierzonym celem, że jedzenie na ulicy i ,,w biegu" może być pełnowartościowe, zdrowe i smaczne. 

Tutaj znajdziecie link do nowej strony Festivalu http://www.lodzstreetfoodfestival.pl/ ,

Jeśli mieszkacie w Łodzi lub będziecie tu podczas kolejnej edycji nie zapomnijcie wpaść na coś dobrego:-)

czwartek, 15 stycznia 2015

Odpuść sobie.

Jestem fanką blogów. W pracy, może nie powinnam się do tego przyznawać, mam wystarczająco dużo czasu aby przeczytać od deski do deski ,,my daily feed" na bloglovin a zapewniam Was, że ,,śledzę" całkiem wiele blogów. Czytam blogi o tematyce zdrowego odżywiania, o modzie i urodzie, o minimalizmie, o szeroko pojętym lifestylu a także od niedawna o finansach. Blogi kreatywne, rozwojowe, motywujące. Podczas przerw na drugie śniadanie, banana, batonika oczywiście musli i bez czekolady, między jednym klientem a drugim- czytam jak zmusić się do pracy nad sobą, organizacją swojego czasu, efektywnością, rozwojem osobistym, porządkami w szafie, jak robić kilka rzeczy na raz i być osobą doskonale zorganizowaną. Zgadzam się, że jadąc rano autobusem zamiast gapić się bezmyślnie w okno lepiej czytać książkę, napinać mięśnie i w myślach powtarzać angielskie słówka. To oczywiste, że można odkurzać, jednocześnie myć okna i planować co dziś zrobię na obiad. Doskonale jest uprawiać sporty- biegać w maratonach, ćwiczyć na siłowni i tańczyć na rurze. Na wszystko mieć czas bo przecież tylko od nas zależy ile potrafimy zrobić przez te 24 godziny, które liczy sobie doba.

Bombardowana dobrymi radami, które naprawdę bardzo chciałabym zacząć stosować również i w moim życiu, w którym tak naprawdę są dni podczas których ciężko mi znaleźć chwilę na to by w spokoju zjeść owsiankę na śniadanie- zaczynam odczuwać wyrzuty sumienia. Jest mi źle z tym, że nie zawsze mam czas zaplanować i przygotować zdrowy i pożywny posiłek składający się ze świeżych warzyw i ledwo co wyciśniętego soku do popicia. Mam do siebie żal kiedy po pracy jestem tak zmęczona, że odpuszczam sobie zajęcia fizyczne bo jedyne czego pragnę to wrócić do domu, umyć się, przebrać w piżamę i ułożyć w łóżku boleści. Choć wiem, że skoro odpuściłam ćwiczenia to powinnam wziąć książkę i przeczytać ze skupieniem kilka stron lub obejrzeć film ambitniejszy niż kolejny odcinek Masterchefa (całe szczęście, że przynajmniej oglądam w wersji amerykańskiej dzięki czemu ćwiczę angielski!). Wypominam sobie dni podczas których moja efektywność w pracy pozostawia wiele do życzenia.

Czasem, ale bardzo rzadko, zastanawiam się co by było gdybyśmy potrafili sobie odpuścić. Gdyby okazało się, że nie ma nic złego w bezmyślnej jeździe autobusem a co więcej jest ona wręcz relaksująca- około 20 cudownych minut przed pracą, kiedy nie muszę nic robić ani o niczym myśleć. Podczas odkurzania warto skupić się na odkurzaniu. Nie zawsze mam czas gotować zdrowo i nie ma nic złego w tym jeśli raz na jakiś czas kupię gotowe pierogi albo zjem na obiad jajecznicę. W pracy staram się dobrze wykonywać swoje obowiązki, ale pamiętam, że mam prawo do przerw i nie chcę być jedną z tych osób, które siedzą w biurze tak długo, że zamawiają sobie obiad z dostawą do boksu.

Praca nad sobą jest uzależniająca, to prawda. Ćwiczę jogę, robię ,,czystki" w szafie, nie oglądam telewizji. Pamiętajmy jednak, że jesteśmy tylko ludźmi i tak jak nasza doba jest ograniczona tylko do 24 godzin, tak i nasze życie również. Warto od czasu do czasu odpuścić bez wyrzutów sumienia, że marnujemy czas. Bierzcie przykład z Melisy:-) Pozdrawiam serdecznie i pamiętajcie, że już jutro weekend!


niedziela, 11 stycznia 2015

Plusy i minusy pracy w korporacji.

Ten post planowałam od dawna i choć przez moje problemy z organizacją czasu nie udało mi się go napisać wtedy kiedy mi na tym zależało najbardziej, dziś korzystając z tego, że jest niedzielny wieczór a ja siedzę w naszym przytulnym pokoju skąpanym ciepłym blaskiem świec z Rossmanna (których już niestety nie ma a szkoda bo bardzo ładnie pachną i długo się palą), słucham wyjącego ponuro wiatru za oknem i staram się nie myśleć o tym, że jutro znów trzeba będzie wstać rano i iść do pracy na 8 długich godzin. Korzystając z faktu, że od wczoraj jestem posiadaczką nowego, najpiękniejszego na świecie laptopa a także z tego, że Melisa darowała mi popołudniową drzemkę tuż nad moją klatką piersiową (w nocy śpi nad moją głową) i dobrowolnie przeniosła się na kolana M. zabieram się do pisania. 

Wspominałam na samym początku a także w opisie bloga, że studiuję prawo. Nie będę na ten temat się rozpisywać ponieważ aktualnie mój wydział zniechęcił mnie do tego kierunku tak bardzo, że kiedy myślę o mojej zawodowej przyszłości to jedyne czego się boję to tego, że będzie miała cokolwiek z prawem wspólnego.


Mimo wszystko, przez jakiś czas lubiłam moje studia i kiedy przypomnę sobie moje ówczesne rozmowy z koleżankami z roku co prawda nie wiedziałam czy znajdę pracę w zawodzie, gdzie i czy od razu po studiach. Byłam jednak pewna jednego: nigdy, przenigdy nie będę pracowała w korporacji. Wszyscy wiedzieliśmy, że korpo jest złe, że ludzie pracują tam od rana do wieczora kosztem własnego życia i zdrowia, że są wykorzystywani, pozbawieni skrupułów, że wyścig szczurów to prawda a nie mit, każdy sobie podkłada nogi a jedyne czego pragną, nie bójmy się tego określenia, ,,korpoświnie" to wyższa z miesiąca na miesiąc prowizja. 

Niestety, życie jest nieprzewidywalne i bardzo często okazuje się, że lubi sobie z nas zażartować. Po naszym przyjeździe do Polski z Erasmusa, okazało się, że niestety nie zdążymy obronić naszych prac magisterskich w terminie a co za tym idzie nasze opcje dalszego, prawniczego rozwoju zostały dla nas na jakiś bliżej nieokreślony czas brutalnie zamknięte, Ponieważ chcieliśmy mieszkać razem, musieliśmy pójść do pracy. Prawdę mówiąc, ja zaczęłam przeglądać ogłoszenia jeszcze na Łotwie- bardzo chciałam się usamodzielnić i mieć już ,,swoje" pieniądze, Jak łatwo się domyślić, nikt nie oferował atrakcyjnych ofert pracy dla przyszłych, niedoszłych, młodych prawników bez  większego doświadczenia i bez papierka ukończenia studiów a ponieważ czas nas naglił, okazało się, że jedyne oferty pracy, które mogliśmy brać pod uwagę to oferty pracy w korporacjach a konkretnie w banku. 

M. jako pierwszy poszedł do pracy, ja miałam jeszcze 2 tygodnie względnego luzu i obijania się w naszym nowo wynajętym mieszkaniu w Łodzi. Po tych szczęśliwych 2 tygodniach wakacji rozpoczęłam pracę na pełny etat. Jakie były moje pierwsze wrażenia? O dziwo- pozytywne. Przez pierwszy miesiąc miałam szkolenie przygotowujące mnie do pracy, pracowałam od 8 do 16, ale nie oszukujmy się- nie przemęczałam się za bardzo. Prawdziwą pracę zaczęłam od września, kończyłam godzinę później i dopiero wtedy zaczęłam powoli odczuwać zmęczenie. Nie jest fajnie wychodzić z domu rano, cały dzień siedzieć przed biurkiem a do mieszkania wracać, jeśli szczęście dopisze przed 18. Nie jest fajnie nie widzieć swojego chłopaka i kota przez cały dzień. Jeść obiad o 18 wieczorem i kłaść się spać o 22 bo nagle okazuje się, że już nie lada wyczyn stanowi dotrwać do 23 bez ziewania co minutę. Myślę jednak, że to dotyczy każdej pracy na etat. Nie ważne czy w korporacji czy w kancelarii czy w szkole- każdy człowiek, który pracuje 8 godzin dziennie poza domem po jakimś czasie zaczyna odczuwać zmęczenie. 

Nie było łatwo, potem było nieco lepiej a teraz znów dopada mnie przygnębienie i zniechęcenie a kiedy pomyślę sobie, że już nigdy nie będę miała wakacji ani ferii to chce mi się płakać nad tym jaka jestem biedna. Prawda jest jednak taka, że moja praca ma wiele plusów, które podczas spisywania tego podsumowania było mi łatwiej wymienić niż jej minusy. Po 6 miesiącach pracy mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że w korporacjach w większości pracują zwykli ludzie, którzy mimo wszystko starają się znaleźć czas na swoje życie osobiste, nie zatracają się w pracy bo ciężko jest zatracić się w czymś co po jakimś czasie staję się rutyną, nie plują jadem a po godzinach siedzą zwykle wtedy kiedy mają jakieś do odrobienia. Serio, przez 6 miesięcy ani razu nie zdarzyło się, żeby ktokolwiek kazał mi zostać w pracy po godzinach czy przyjść do pracy w weekend. 

MINUSY:

1. Monotonia- praca w korporacji a zwłaszcza w banku nie jest szczególnie rozwijająca ani kreatywna, Dzień w dzień robisz to samo i choć akurat u mnie dość często są szkolenia podczas których możemy dowiedzieć się wielu nowych rzeczy to jednak kiedy przychodzi usiąść ponownie za biurkiem- znów robimy to samo co milion godzin wcześniej.

2. Anonimowość- w korpo pracuje tyle ludzi, że nie da się tak naprawdę znaleźć tu prawdziwej i szczerej przyjaźni. Pracuję od 6 miesięcy a większość osób nadal jest dla mnie anonimowa. Raczej też nie poczujesz, że jesteś ważny dla firmy. Są co prawda spotkania organizowane zwykle na koniec roku, podczas których okazuje się, że prezes docenia Ciebie i Twoją pracę choć nigdy nie powie Ci tego osobiście bo prawdopodobnie nie wie nawet, że istniejesz. A jeśli zdecydujesz się odejść to niewiele osób będzie za Tobą płakać bo przecież Twoje biurko już następnego dnia zajmie ktoś nowy.

3. Brak zaangażowania- prawda jest taka, że kiedy pracujesz dla korporacji jedyne co Cię obchodzi to Twój wynik. Twoja premia. Nie obchodzi Cię firma, jej problemy, nie jesteś oddany pracy i nie przejmujesz się jeśli coś robisz źle. 

4. Grafik- grafik jest największym minusem. Najczęściej pracuję od 9 do 17, ale są dni w miesiącu (najczęściej dwa) kiedy mam zapisane w grafiku, że muszę przyjść na 12 i tym samym siedzę do 20. 

PLUSY:

1. Umowa o pracę- pewne, stabilne zatrudnienie. Być może ciężko w to uwierzyć, ale jednym z wielu powodów dla których zrezygnowaliśmy z prób szukania pracy w kancelariach prawniczych jest to, że kancelarie nie chcą zatrudniać młodych pracowników na podstawie umowy o pracę. Ponieważ sama pracowałam wcześniej na zlecenie a moja przyjaciółka przez rok pracowała dla jednej z bardziej znanych kancelarii w Łodzi bez żadnej umowy- umowa o pracę to dla mnie podstawa.

2. Pakiet socjalny- zależy od firmy u mnie jest akurat bardzo rozbudowany, premie świąteczne, bony, Multisport, dofinansowanie do okularów, prywatna opieka medyczna.

3. Wynagrodzenie- plusem korporacji jest to, że tu nie pracuje się za darmo. Najczęściej to ile zarabiasz zależy tylko od Ciebie i Twoich chęci. 

4. Możliwość rozwoju- codziennie na służbowego maila przychodzi mnóstwo propozycji ofert wewnętrznych, propozycje pracy w działach, których jest naprawdę wiele.

5. Elastyczny czas pracy- to również zależy od firmy, u mnie nikt nie robi mi awantury jeśli nie przyjdę do pracy punktualnie na 9 ani jeśli wyjdę przed 17. Nikt nie stoi nade mną i nie robi krzywej miny jeśli zbyt często robię sobie przerwy albo za długo jem drugie śniadanie. 

Oto moje podsumowanie- jak sami widzicie nie takie złe korpo jak je malują:-) A jakie jest Wasze zdanie? Życzę Wam udanego tygodnia i pozdrawiam.


czwartek, 8 stycznia 2015

Migawki z Warszawy.

Choć od naszej wizyty w stolicy minęły już ponad dwa miesiące a mnie nie udało się mimo wielkich planów o czasie opublikować wpisu na ten temat, dziś- właśnie teraz kiedy siedzę już w piżamie pod kołdrą, z laptopem na kolanach choć obiecałam sobie, że w nowym roku przed snem będę jedynie czytać książki a już na pewno nie będę atakować swojego mózgu rozpraszającym niebieskim światłem przez które później nie mogę spać przez pół nocy- postanowiłam dodać kilka zdjęć , które przypominają mi naszą październikową, udaną wycieczkę do Warszawy. Mieliśmy szczęście bo trafiliśmy na piękną, słoneczną pogodę dzięki czemu zdjęcia moim zdaniem wyszły bardzo ładnie. 












Nie będę rozpisywać się dlaczego Warszawa mnie nie zachwyciła po pierwsze dlatego, że od niedawna jestem zmuszona korzystać z laptopa należącego do M. więc za każdym razem stresuję się, że już przekroczyłam limit mojego czasu do wykorzystania na dzień a po drugie dlatego, że za laptopem przyczaił się kot, który próbuje zapolować na moje palce biegające po klawiaturze. Nie chcę również, żebyście odnieśli wrażenie, że jestem tak zaściankowa, że żadne miasto do którego zdarza mi się pojechać nie jest w stanie zrobić na mnie dobrego wrażenia. Uwielbiam nasze duże i małe podróże, z każdej z nich dużo wynoszę i choć wiele miejsc bardzo mi się podoba (tak jak np. w Warszawie Centrum Nauki Kopernik, którym spędziliśmy wspaniałe przedpołudnie) to nie jestem w stanie uogólniając stwierdzić, że Wrocław jest ładny a Warszawa nie. Każde miasto ma swoje zalety i wady a ja podczas naszych wycieczek staram się sprawiedliwie i obiektywnie dostrzegać obie strony medalu. Miło jest czasem powspominać sobie dobre dni, zwłaszcza kiedy po urlopie trzeba było zbyt szybko wrócić do korporacyjnej rzeczywistości, wstawania bladym świtem i wybiegania z mieszkania bez śniadania a co gorsze bez uśmiechu i z uporczywą myślą w głowie ,, jeszcze tylko 8 godzin i wracam do mieszkania". Jak dobrze, że już jutro piątek! Życzę Wam udanego weekendu i pozdrawiam serdecznie:-)


wtorek, 6 stycznia 2015

Migawki z Wrocławia.

Po ponad dwóch miesiącach przerwy wracam do Was z nowym postem dotyczącym naszej dwudniowej wycieczki do Wrocławia. Nie będę tłumaczyć się dlaczego przez dwa miesiące nie znalazłam czasu na dodanie choćby jednego wpisu, nie będę też obiecywała poprawy ponieważ dobrze wiem, że nie jestem w stanie pisać na blogu regularnie. Są dni kiedy mam więcej czasu i z chęcią mogłabym napisać kilka postów za jednym razem a są i miesiące kiedy nie mam czasu na nic. Listopad i grudzień minął mi przerażająco szybko i choć wspominam dobrze te jesienno-zimowe miesiące to wciąż ciężko mi uwierzyć, że styczeń zaczął się na już na dobre. Dziś ostatni dzień mojego urlopu dlatego korzystając z okazji chciałabym Wam życzyć wszystkiego najlepszego w Nowym Roku a także zaprosić Was na krótką wycieczkę po stolicy Dolnego Śląska. 





Korzystając z naszego pierwszego odkąd zaczęliśmy pracę urlopu, a także z uprzejmości siostry M. postanowiliśmy wybrać się na dwa dni do Wrocławia. Szczerze mówiąc mimo tego, że bardzo podobały mi się wszystkie miejsca w których byliśmy- samo miasto nie zrobiło na mnie wrażenia. Oczywiście byłam we Wrocławiu już wcześniej jednak ani wtedy ani teraz nie zakochałam się w nim, nie chciałabym tu mieszkać i nie uważam, żeby było to miejsce tak magiczne jak zdarzało mi się o tym słyszeć. Naszą wizytę zaczęliśmy tradycyjnie od obiadu. Godna polecenia jest Pierogarnia Stary Młyn mieszcząca się na wrocławskim rynku. Najwyraźniej nie tylko ja uważam, że podawane tam pierogi są bardzo dobre ponieważ w środku nie było już wolnych stolików a co więcej mimo głodu zdecydowaliśmy się odczekać swoje w dość długiej kolejce- było warto. Szczególnie polecamy pierogi z pieca- M. zamówił z mięsem i czerwoną fasolą a ja wegetariańskie z wędzonym serem i sosem żurawinowym. 


Następnie spacer ulicą Świdnicką a później pojechaliśmy do Muzeum Sztuki Współczesnej, które również bardzo polecam. Muzeum mieści się w dawnym schronie przeciwlotniczym a w środku aktualnie ma miejsce bardzo ciekawa wystawa z której można dowiedzieć się mnóstwa ciekawych informacji na temat historii miasta po 1945 roku. Dramat Wrocławia po drugiej wojnie światowej widziany oczyma artystów. Muzeum ma 6 pięter, na ostatnim znajdziecie kawiarnię, 3 piętra przeznaczone są dla sztuki. Zaskoczeniem była dla nas wystawa Tomasza Brody mieszcząca się na 5 piętrze pt. ,,Od Rubęsa do Pikasa czyli zrób sobie arcydzieło" - pełne humoru i dowcipu spojrzenie na najznakomitszych malarzy i ich prace. 








Drugiego dnia postanowiliśmy wybrać się do wrocławskiego ZOO i nowo otwartego Afrykarium. ZOO zrobiło na nas dobre wrażenie, wybiegi dla zwierząt są dość duże, jest w nim dużo zieleni a mało betonu co jak wynika z moich obserwacji jest niestety rzadkością. Zdecydowanie warto wydać 30 zł na bilet do Afrykarium- miejsce w którym można zobaczyć hipopotamy, małe rekiny, tęczowe ryby i pingwiny. 






Ostatni punkt wycieczki to Ostrów Tumski. Wyspa zdecydowanie kościelna, na której znajdziemy piękną, zabytkową katedrę św. Jana Chrzciciela, stare kościoły i seminarium duchowne. Spacer po wyspie ma wiele uroku wieczorem, kiedy wszystkie budynki są ładnie podświetlone, wąskimi uliczkami chodzi niewiele turystów a atmosfera jest tajemnicza i nieco groźna. W dzień również warto się tu wybrać choćby po to aby wejść do katedry i wjechać na taras widokowy na wieży skąd można podziwiać przepiękną panoramę całego miasta. 

Podsumowując, tak jak wspominałam na początku tego wpisu, miasto jako takie nie zrobiło na mnie wrażenia jednak miejsca w których byliśmy zdecydowanie warto odwiedzić. Pozdrawiam Was serdecznie :-)