poniedziałek, 28 kwietnia 2014

ZOO w Rydze.

Tak jak obiecywałam wczoraj, dzisiejszy post to relacja z naszej niezwykle udanej wizyty w ryskim Ogrodzie Zoologicznym. ZOO mieści się przy Meza prospect 1, z centrum można dostać się na miejsce tramwajem nr 11 a droga trwa około 20 minut. Godziny otwarcia latem to od 10.00 do 18.00, zimą od 10.00 do 16.00, ogród jest zamknięty jedynie 1 stycznia i 24 czerwca (co jest miłą odmianą jako, że wszystkie muzea w Rydze są zamknięte w każdy poniedziałek). Za bilet zapłacimy: normalny 8 euro, studencki 4 euro, dzieci płacą 3 euro.



Ogród Zoologiczny w Rydze zajmuje teren o powierzchni 20 ha, założony został w 1912 roku i w chwili obecnej jest schronieniem dla 405 gatunków zwierząt a w tym aż dla 117 zagrożonych wyginięciem. Przy wejściu, po zakupie biletów otrzymujemy plan ZOO co jest według mnie bardzo dobrze przemyślanym pomysłem ponieważ już od samego początku możemy zaplanować sobie kierunek zwiedzania. W związku z tym, że powierzchnia ZOO jest dość duża, dokładne obejście tego miejsca zajmuje około 2 godzin. Warto jednak spędzić w nim nieco więcej czasu, ponieważ na terenie ZOO możemy znaleźć także wiele miejsc gdzie możemy po prostu usiąść i zjeść drugie śniadanie (jest między innymi wspaniałe miejsce z widokiem na piękne jezioro), napić się kawy czy herbaty, zjeść lody czy chociażby wyszaleć się na placu zabaw.





Spacerując pomiędzy wybiegami dla zwierząt musicie być przygotowani na to, że możecie spotkać dumnie przechadzające się alejkami pawie, wygrzewające się koty czy sympatyczną owczą rodzinę. Być może na swojej drodze spotkacie równie urocze kozy, które zechcą Was oprowadzić. Jeśli się rozejrzycie, pod niejednym drzewem możecie dostrzec odpoczywające kury wraz z pilnującym je kogutem. Główną atrakcją, nie tylko dla dzieci, jest mini-ZOO w którym można pogłaskać zwierzęta gospodarcze w tym bardzo sympatyczną świnkę wietnamską, która na pieszczoty reaguje uroczym i pełnym zadowolenia chrumkaniem.





Muszę przyznać, że jak dotąd ryskie ZOO zrobiło na mnie największe wrażenie. Tak jak wcześniej pisałam, ZOO w Tallinie jest dość przygnębiające i jedynym miejscem, które było naprawdę ładnie zrobione i przy którym można było zatrzymać się z przyjemnością był staw dla ptaków. W Rydze większość wybiegów jest unowocześniona (Żyrafy mają tu prawdziwe luksusy!), uporządkowana i zadbana a mieszkające tu zwierzęta nie wydają się być w tak często spotykanej depresji. Być może było tak dlatego, że akurat trafiliśmy dziś na porę jedzenia, więc wszystkie zwierzaki z radością zajadały swój obiad i nie wydawały się być specjalnie nieszczęśliwe. 





Choć zdecydowanie nie przepadam za gadami, płazami i innymi robalami muszę przyznać, że zarówno terrarium jak i gadziarnie warto odwiedzić. Szereg pomieszczeń jest doskonale przystosowany dla tego rodzaju zwierząt a dodatkowo całkiem dobrze imituje naturalne, tropikalne warunki. Jest tam masa egzotycznej roślinności, odpowiednia temperatura oraz woda w której z radością pływają żółwie i leniwie wylegują się krokodyle. To co szczególnie zasługuje na uwagę to wspaniale przygotowane akwarium z... mrówkami. Pierwszy raz spotkałam się w ZOO z tak zorganizowaną wystawą podczas której można obserwować wędrówkę tych pracowitych, małych stworzeń. W ZOO jest także specjalne pomieszczenie w którym panuje noc za dnia, dla zwierząt które prowadzą nocny tryb życia- również i to robi duże wrażenie i zasługuje na pochwałę.





Według mnie zdecydowanie warto będąc w Rydze wybrać się do ZOO. Ja jestem szczęśliwa z tej wyprawy, ponieważ dużo o nim wcześniej słyszałam i na szczęście nie rozczarowałam się. Poza tym, jak już pisałam, warto wydać nawet 4 euro na wstęp po to tylko by popatrzeć na foki, które z radością zajadają świeże ryby, pogłaskać małą kózkę czy zjeść kanapkę w towarzystwie hałaśliwego, królewskiego pawia. Zdecydowanie polecam i zachęcam do tego by wspierać Ogrody Zoologiczne!



niedziela, 27 kwietnia 2014

Parki w Rydze czyli cieszymy się wiosną cd.

Pogoda o dziwo nadal wiosenna, w Rydze z każdym dniem pojawia się coraz więcej turystów. Tubylcy również chętniej wychodzą z domów, mnóstwo ludzi spędza wolny czas na świeżym powietrzu, które tutaj jest rzeczywiście świeże i czyste. Opustoszałe dotąd parki znów tętnią życiem. W Rydze znajduje się 15 parków miejskich, 7 leśnych i około 150 małych zieleńców o łącznej powierzchni 7000 ha. Być może Ryga nie może aspirować do miana najbardziej zielonego miasta w Europie (jak wiecie, to zaszczytne miano przypadło w udziale Helsinkom) jednak według mnie jest to całkiem sporo. Najpopularniejszy jest park leśny ,,Mežaparks" jednak ze wstydem muszę przyznać, że jeszcze tam nie byłam. Słyszałam jednak, że z początkiem wieku tereny te zamieszkiwała miejska elita w związku z czym w okolicy można podziwiać eleganckie, stare wille. Na jutro natomiast już zaplanowaliśmy sobie wycieczkę do miejskiego ZOO, której nie mogę się doczekać i o której nie omieszkam dodać postu na blogu.

Dziś, korzystając z ładnej pogody (w myśl zasady, że dopóki jest trzeba korzystać ile się da), postanowiliśmy udać się do jednego z miejskich parków położonego przy Raina Bulvaris (w zasadzie ani ja ani tym bardziej M. nie jesteśmy pewni czy to park czy raczej skwer miejski, ale jest naprawdę bardzo ładny a w dodatku położony w samym centrum, więc siłą rzeczy bywamy w nim najczęściej.) Park ten położony jednocześnie tuż obok Opery Narodowej, Parku Wolności oraz głównego budynku Uniwersytetu.




Jest bardzo zadbany, posadzone tam kwiaty cieszą oczy a przepływająca przez niego rzeka zachęca by usiąść nad jej brzegiem i w towarzystwie wszędobylskich kaczek a nawet mew, zjeść drugie śniadanie.






W drodze powrotnej mieliśmy szczęście trafić na grupę ulicznych muzykantów, którzy grali tak świetnie, że z chęcią wybrałabym się na ich koncert gdyby taki mieli w planach zorganizować. Chłopaki byli naprawdę znakomici a covery znanych piosenek w ich wykonaniu brzmiały nawet lepiej od ich znanych oryginałów.


Od jakiś 2 tygodni w wielu miejscach w Rydze są sprzedawane lody. Nie mam na myśli oczywiście sklepów, w których jak wiadomo można je było dostać przez cały czas, jednak teraz zamrażarki z tymi zimnymi słodyczami można spotkać wszędzie, przy przystankach czy w parkach. Chętnych jest równie wielu co oferowanego towaru, najwyraźniej dla Łotyszy temperatura + 18 stopni to już lato. My również się skusiliśmy zwłaszcza, że muszę przyznać, że łotewskie lody smakują mi jak żadne inne. Najlepsze są zwykłe ,,rożki" czyli lodowa kulka w wafelku. Najlepsze są chyba dlatego, że nie są tak mocno zmrożone, coś pomiędzy lodem a ciepłym lodem, pycha!


Wzięliśmy zatem nasze lody i udaliśmy się nad morze z nadzieją na zachód słońca. Mimo, że nad morzem nie było już tak ciepło, dzielnie wytrwaliśmy do końca czego dowodem i efektem są te oto zdjęcia:




piątek, 18 kwietnia 2014

Pierwszy dzień wiosny na mroźnej Łotwie.

Dziś wydarzyło się coś, co z pewnością zasługuje na napisanie i opublikowanie na blogu krótkiego posta z mnóstwem zdjęć. Otóż dzisiejszego dnia temperatura w mroźnej Rydze przekroczyła 15 stopni. Przez cały dzień ciężko mi było w to uwierzyć, nie mogłam się zdecydować na to by zdjąć kurtkę a ludzie dookoła mnie chodzili w szortach i krótkim rękawku. To lekka przesada bo aż tak ciepło nie było i pewnie długo nie będzie, ale jak łatwo było przypuszczać nie tylko mnie zachwyciła dzisiejsza, wiosenna pogoda.




Zgodnie stwierdziliśmy z M. że Ryga w promieniach słońca prezentuje się zdecydowanie lepiej niż do tej pory, podczas ponurych dni. Dzisiejszy dzień zachęcił nas nawet do tego, żeby jutro wybrać się w końcu do słynnej Jurmali, czyli miejscowości typowo wypoczynkowej, położonej tuż nad morzem.




Oczywiście, żeby nie było zbyt pięknie, właśnie się dowiedziałam, że choć w niedzielę ma być 20 stopni to już od wtorku pogoda ma się zepsuć i wrócimy do tradycyjnych 10 z odczuwalną temperaturą wahającą się blisko 0.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Odrobina Francji w Rydze czyli kawiarnia Rigensis.

Dziś kolejny post z cyklu ,,Gdzie musicie iść będąc w Rydze". Mimo tego, że mieszkamy tu już prawie 3 miesiące, nieustannie dziwi mnie zmienność tutejszej pogody. Wczoraj było ciepło, bezwietrznie i słonecznie a dziś 2 stopnie i lodowaty wiatr. Ja jednak pożegnałam już moją wysłużoną, zimową kurtkę, noszę wiosenną i staram się nie poddawać. Nadal jednak dookoła szyi mam wełniany szalik a na rękach ciepłe rękawiczki. Z moich obserwacji wynika jednak, że tylko nam obcokrajowcom jest aż tak zimno ponieważ Łotysze śmiało biegają już w trampkach i krótkich, rozpiętych kurteczkach. 





Mimo wszystko odważnie postanowiliśmy dziś opuścić nasze zacisze i udaliśmy się na spacer po starym mieście. Przechodząc obok z zewnątrz, jak początkowo myślałam, niepozornej piekarni, która potem okazała się być cudowną kawiarnią- głodni jak zawsze, postanowiliśmy wejść na kawę i ciasto. Kawiarnia ta nazywa się Rigensis i mieści się tuż koło restauracji LIDO o którym pisałam już wcześniej.



Przechodziliśmy już koło niej kilka razy wcześniej i za każdym razem mówiłam ,,musimy kiedyś wejść do tej francuskiej kawiarenki", która z nazwy co prawda jest mało francuska ale według mnie jej wnętrze zostało urządzone w stylu prowansalskim. Wiklina, drewno i lawenda na parapetach jednoznacznie kojarzą mi się z południem Francji. Polecam Wam tę kawiarnię dlatego, że jest wyjątkowo przytulna a jednocześnie tania. My zamówiliśmy cappuccino dla mnie i latte dla M. za które zapłaciliśmy niecałe 2 euro. Plusem jest to, że kawa była naprawdę bardzo dobra (musicie mi uwierzyć na słowo jako, że nie jestem specjalną miłośniczką kawy a ta naprawdę mi smakowała). Dodatkowo do kawy skusiliśmy się na ciastko w kształcie serca, z kremem malinowym, świeżymi malinami i galaretką dla mnie oraz na ciastko świąteczno-czekoladowe z uroczym kurczaczkiem dla M. Za oba ciastka nie zapłaciłam około 3 euro a były dość duże i naprawdę przepyszne!




Kolejnym plusem jest brak ogłuszającej muzyki. Nie wiem jak wy, ale ja bardzo nie lubię kiedy w lokalu puszczają zbyt głośną muzykę- zazwyczaj idę do kawiarni po to żeby z kimś porozmawiać a nie po to, żeby poznać preferencje muzyczne jej właściciela. Tak jak początkowo myślałam, kawiarnia ta ma jednak coś wspólnego z piekarnią, można w niej kupić również mniejsze i o wiele tańsze ciastka wypiekane na miejscu. Moim faworytem jest zdecydowanie ciastko cynamonowe, które tutaj w Rydze jest wyjątkowo chrupiące i pachnące.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Helsinki czyli miłość od pierwszego spojrzenia.

Nasz dwudniowy pobyt w stolicy Finlandii uważam za bardziej niż udany i niestety zdecydowanie zbyt krótki. Zakochałam się w Helsinkach od pierwszego spojrzenia i choć zwiedziłam już kilka bardzo ładnych miast w Europie i do tej pory moim miastowym faworytem była Praga- Helsinki biją je wszystkie na głowę. Dlatego właśnie dziś nie będę się rozpisywała ponieważ słowa są tu zbędne, skupię się natomiast na zdjęciach. Zdjęcia te oczywiście nie oddają wspaniałości tego miasta (zwłaszcza, że oczywiście jak zwykle pogoda nas nie rozpieszczała, było zimno i bez przerwy padało). 





Jedyną przeszkodą w mojej miłości do tego miasta jest fakt, że jest ono potwornie drogie. Jest ono naprawdę bardzo drogie, choć oczywiście nie dla wszystkich (na pewno nie dla niemieckich turystów), ale dla polskich studentów zdecydowanie tak. W związku z tym, niestety nie mogę Wam polecić żadnego dobrego i taniego miejsca do spania ani też tym razem żadnej restauracji. Nam udało się przetrwać noc dzięki uprzejmości pana, którego poznałam poprzez couchsurfing i który zaoferował nam nocleg w swoim mieszkaniu. Zdecydowanie polecam tę stronę i uważam, że jest to świetna sprawa, która pozwala na tanie podróżowanie a przy okazji na poznawanie nowych ludzi i kultur. Dzięki naszemu hostowi dowiedzieliśmy się masy ciekawych informacji na temat Finlandii, między innymi tego, że ludzie tutaj są najuczciwsi a samo miasto należy do najbezpieczniejszych i najczystszych na świecie (należy również do najbardziej zielonych miast Europy lecz podczas naszego wyjazdu niestety nie było jeszcze widać ani skrawka zieleni) Rzeczywiście tak jest, Helsinki są bardzo czyste i zadbane. Wiadomo, że jest tutaj pełno turystów i nie każdy z nich potrafi się godnie zachować, więc może zdarzyć nam się zaobserwować jakieś śmieci koło koszy, ale generalnie nie zdarza się to często. Byłam zachwycona również tym, że nie udało mi się dostrzec żadnych ,,bohomazów" na budynkach czego u nas jest zdecydowanie zbyt wiele. Fajną sprawą była też niewielka ilość reklam, plakaty zachęcające do kupna tego czy tamtego nie bombardują nas z każdej strony jak to niestety łatwo można zauważyć w Polsce. Jeśli zaś chodzi o to czy Finowie są uczciwi, myślę, że może świadczyć o tym fakt, iż w całym mieście jest pełno porozrzucanych rowerów i nikt nie fatyguje się by je przypiąć czy zabezpieczyć w jakikolwiek inny sposób. 





Bardzo podobała mi się również swoista spójność miasta, która zapadła mi w pamięci przez niby drobiazg. Otóż, całe Helsinki były udekorowane żonkilami. Żółte żonkile wesoło wylewały się z miejskich donic ale również i z donic prywatnych hoteli czy restauracji. Tak jakby całe miasto się umówiło, że wszyscy będą je dekorować własnie żonkilami tak aby całość wyglądała estetycznie i spójnie. Według mnie wygląda to o wiele lepiej niż tu różowy tulipan, tam czerwone róże a gdzieś indziej kwiatki niebieski, fioletowe i pomarańczowe. 



Niestety w związku z tym, że Helsinki do tanich miast nie należą bardzo ciężko było nam je zwiedzać. Zazwyczaj będąc w jakimś mieście, chcemy zobaczyć wszystko co miasto to oferuje, wszystkie muzea, wystawy, galerie- lub przynajmniej najważniejszą część. Niestety w Helsinkach nie było to możliwe a to dlatego, że mimo tego iż muzeów jest mnóstwo w większości z nich jeśli skończyliśmy 18 lat, zapłacimy za wstęp od 8 do 12 euro. Bilet do Zoo i do Oceanarium kosztował 16 euro. Dlatego jechać do Helsinek opłaca się przed skończeniem 18 roku życia, ponieważ do tego czasu wejścia do wszystkich muzeów na terenie miasta jest za darmo. Mimo wszystko, udało nam się pójść do Helsinki City Museum (wstęp za darmo!) i choć w związku z tym, że nie płaci się tam za wstęp, nie spodziewałam się niczego specjalnie ciekawego bardzo się pomyliłam i zachęcam do odwiedzenia tego muzeum, ponieważ jest ono zorganizowane w bardzo ciekawy sposób i nie można się w nim nudzić. 






Szerokie ulice, przestrzeń i piękne, zadbane secesyjne kamienice, które bezpośrednio stykają się ze szklaną nowoczesnością. W Helsinki design district możemy znaleźć mnóstwo sklepów, które z pewnością zachwycą swoim asortymentem. Są to małe sklepiki z bardzo oryginalnymi rzeczami. Są te z unikatowymi ubraniami i dodatkami (ja upatrzyłam sobie świetne torby wykonane z wełny, było naprawdę piękne a co najważniejsze było ich raptem kilka. Niestety każda z nich kosztowała ,,jedyne" 140 euro.), z funkcjonalnymi, prostymi i praktycznymi rzeczami do mieszkania, których zadaniem jest sprawić by Twoje codzienne życie stało się łatwiejsze, są także sklepiki ze zdrową żywnością. Bardzo podobał mi się nacisk jaki Finowie kładą na promowanie swoich rodzimych, bardzo zdolnych projektantów. Kiedy weszliśmy do informacji turystycznej, od wejścia zaatakowała nas masa ulotek i map prowadzących prosto do ich magicznych sklepów. Nie bez powodu mówi się o tym, ze Helsinki to dobre miejsce na zakupy, jednak tylko na zakupy dla bogatych ludzi, ponieważ wszystkie te wspaniałe przedmioty są bardzo, bardzo drogie. Nie wiem czy wiecie, ale również dla popularnych i u nas Muminków to właśnie Finlandia jest domem i w związku z tym w większości sklepów znajdziemy maskotki, obrusy, pościel, kubki, ubranka dla dzieci czy nawet lampy w kształcie Muminków.







W Helsinkach znajdziemy również oryginalny sklep ,,Angry Birds" jako, że to własnie tutaj gra została stworzona.


W samym centrum miasta, pomiędzy ogromnymi galeriami handlowymi znajduje się choć nowoczesny to dość niepozorny budynek Kamppi Chapel. Sama idea stworzenia miejsca gdzie ludzie mogą na chwilę usiąść i w ciszy zapomnieć o otaczającym ich zgiełku tętniącego życiem miasta- wydaje mi się zachwycająca. Drewniany kościół jest otwarty od rana do nocy, każdy przechodzący obok może wejść, usiąść i oddać się modlitwie lub tylko po prostu posiedzieć w ciszy i w towarzystwie innych osób, które przyszły tu również aby znaleźć spokój. 



W słoneczny dzień (my spacerowaliśmy przy strugach deszczu, mgle i lodowatym wietrze) warto wybrać się także na wyspę Soumenlinna ( tłu.,,Twierdza fińska"). Jest to wyspa- fort, która niegdyś miała za zadanie bronić Helsinek od strony morza, teraz jednak posiada wielkie znaczenie kulturowe jako zabytek historyczny i atrakcja turystyczna. Spacerując po wyspie wszędzie możemy natknąć się nie tylko na stare armaty czy umocnienia, ale i na pełne uroku domki, które do dziś są zamieszkałe. Na wyspie obecnie żyję około 800 ludzi. Znajdziemy tam również mnóstwo kawiarenek i restauracji dla turystów. 




Bardzo ciężko było mi się pożegnać z Finlandią i jej cudowną stolicą i jestem prawie pewna, że znalazłam miejsce w którym chciałabym mieszkać i żyć. Finowie wydali mi się bardzo mili a co więcej dowiedziałam się, że pracując w Finlandii nie jest wymagana znajomość języka Fińskiego (który tak jak język estoński należy do grupy języków ugrofińskich co moim zdaniem czyni z niego najtrudniejszy język na świecie). Być może wynika to z tego, że w Helsinkach wszyscy (dosłownie wszyscy, 80 letnia pani w kiosku też) mówią perfekcyjną angielszczyzną. Przypadkowo zaczepiona starsza kobieta na ulicy była w stanie dokładnie wyjaśnić nam gdzie mamy iść aby dotrzeć na nasz powrotny prom. Standard życia jest tam również bardzo wysoki a jeśli chodzi o jedzenie to Finowie na pewno są już bardziej świadomi od nas jak jeść zdrowo i jak duże znaczenie ma to co jemy. Tak jak wspominałam wcześniej, jedyną przeszkodą są wysokie ceny. Dla przykładu bilet jednodniowy na przejazdy komunikacją miejską kosztuje 8 euro, za bilet dwudniowy zapłaciliśmy, olaboga, 12 euro. Jedzenie na mieście to koszt od 15 euro w górę, za pizzę zapłacimy około 20 euro a za burgera w budce 5-6 (choć zdarzyło nam się widzieć również burgera za 15 euro). Najtańszy chleb w supermarkecie kosztował 2 euro (w Rydze kosztuje ok 50 centów) a puszka coli 1,5 euro. Mimo tego, że dla nas nie bez powodu te ceny wydały się szokujące to dla Finów są w zupełności normalne. Pamiętajmy, że choć życie jest droższe niż u nas to i pensje są odpowiednio wysokie. 



Pozostaję zachwycona Helsinkami i czekam aż zobaczę inne miasto, które będzie w stanie zachwycić mnie równie mocno lub bardziej. Ostatnio planujemy z M. wycieczkę do Oslo, więc być to trudne zadanie przypadnie właśnie stolicy Norwegii;-)