niedziela, 30 marca 2014

Art Noveau czyli secesja w Rydze.

Od zawsze zachwycały mnie kamienice. Piękne, dostojne, bogato zdobione a często z równie bogatą historią. Od kilku lat marzę, że nagle któregoś dnia okaże się, że któryś z moich przodków posiadał taką secesyjną kamienicę i ot, stanę się jej szczęśliwą posiadaczką. Niestety, są bardzo niewielkie szanse na to by to marzenie kiedykolwiek się spełniło w związku z czym pozostawało mi dotąd jedynie cieszyć wzrok wspaniałymi łódzkimi kamienicami. Mam na myśli te odrestaurowane, mieszące się głównie choć nie jedynie, w centrum miasta, które niegdyś były zamieszkiwane oczywiście przez najbogatszych łodzian. To przykre i wciąż zaskakujące, ale niewiele osób w Polsce wie, że to właśnie Łódź jako jedyne z polskich miast, dostąpiła zaszczytu przyłączenia do sieci miast secesyjnych.

W Rydze również można podziwiać okazałe secesyjne kamienice, może nawet piękniejsze od tych które widziałam do tej pory, mieszczą się one przy Alberta iela. Ulica ta, tak jak i pozostałe wokół niej, należą zdecydowanie do jednej z bogatszych (być może nawet najbogatszych) dzielnic w Rydze. Równie bowiem duże wrażenie co same kamienice budzą zaparkowane przed nimi luksusowe auta. 




W jednej z kamienic mieści się obecnie muzeum Art Noveau. Jest to najmłodsze z muzeów w Rydze, otworzone zostało dopiero w 2009 roku. Muzeum to mieści się w budynku zaprojektowanym przez łotewskich architektów, w którym to w 1904 roku zamieszkał wraz ze swoją żoną Elli Forsell, znany łotewski malarz Janis Rozentāls. Był to czas w którym mieszkanie numer 9 tętniło życiem, odwiedzane było przez wielu malarzy, muzyków, pisarzy, równie sławnych co sam pan domu. Małżonkowie mieszkali w mieszkaniu numer 9 do 1915 roku, kiedy to ze względu na I Wojnę Światową przenieśli się do Finlandii. Po II Wojnie Światowej, syn Elli i Janisa, Mikelis  Rozentāls, który również był artystą, wraz ze swoją rodziną przeniósł się z powrotem do mieszkania przy Alberta iela. Dzięki rodzinie Rozentāls dziś możemy w muzeum podziwiać pamiątki po Elli i Janisie, przekonać się na własne oczy jak urządzone było ich mieszkanie, jakimi zabawkami bawiły się ich dzieci a także z jakiej jedli zastawy. Mieszkanie składa się z 3 pokoi i niewielkiej sieni. Dla zwiedzających dostępny jest także strych, który niegdyś pełnił funkcję pracowni malarskiej artystów a na którym dziś można podziwiać obrazy namalowane przez właściciela mieszkania.






Muzeum jest czynne od środy do niedzieli w godzinach od 11.00 do 18.00 a za wstęp, jeśli jesteśmy studentami, zapłacimy 1 euro. Według mnie samo muzeum nie jest koniecznym punktem ,,do zobaczenia" w Rydze, ale już przejście się choć raz ulicą Alberta iela jak i pozostałymi, pobliskimi ulicami- uważam za zdecydowanie punkt obowiązkowy każdej wycieczki do Rygi.



wtorek, 25 marca 2014

Gdzie zjeść czyli restauracja LIDO.

Z każdym dniem coraz bardziej doceniam uroki życia w dużym mieście. Pochodzę z małego miasta położonego tuż pod Łodzią i odkąd poszłam na studia zaczęłam na nie bardzo narzekać. Od pierwszego roku czułam się już związana z Łodzią, w której każdego dnia odkrywałam mnóstwo miejsc gdzie można fantastycznie spędzić czas. W moim mieście natomiast, nie działo się kompletnie nic interesującego i choć moja mama kiedy tylko mogła próbowała przekonać mnie, że ma ono wiele plusów, że jest cicho i spokojnie to do tej pory mnie to nie przekonuje w najmniejszym nawet stopniu. Chciałam mieszkać w Łodzi, nie chciałam mieć ciszy i spokoju, chciałam nie dojeżdżać na wydział 1,5 godziny w jedną stronę i 1,5 godziny w drugą stronę, chciałam móc chodzić na imprezy i nie martwić się o to jak wrócę w nocy do domu. Uważam, że cisza i spokój jest być może dobra dla starszych ludzi, ale nie dla młodych. Cisza i spokój rozleniwia, zachęca do przesiadywania w domu, nie do tego by cieszyć się życiem i aktywnie spędzać czas.




W Rydze jest mnóstwo miejsc, których jeszcze nie udało nam się odwiedzić, lecz ostatnio wybraliśmy się do polecanej nam przez naszego erasmusowego przewodnika restauracji LIDO. Szczerze mówiąc, dość rzadko zdarza się nam jadać w innym miejscu niż przy naszym kuchennym stole a wynika to oczywiście z oszczędności. Od początku tego wyjazdu postanowiliśmy sobie, że będziemy się starać przetrwać do końca wyjazdu na naszym stypendium i nie będziemy prosić rodziców o dodatkową pomoc materialną. Jest to wyzwanie, które traktujemy jako wstęp do samodzielności. 

Restauracja LIDO jest to dość popularna restauracja, która mieści się w starej części miasta. Jak już wspomniałam polecił nam ją na początku naszego przyjazdu do Rygi nasz łotewski buddy, czyli student z Rygi, który miał się nami opiekować podczas naszego pobytu tutaj. Do wizyty w tym lokalu zachęciło nas tradycyjne łotewskie jedzenie oraz stosunkowo niskie ceny. 



Wystrój restauracji jest tak tradycyjny jak jedzenie w niej serwowane- przypomina bowiem swojską karczmę. W lokalu obowiązuje samoobsługa. Najpierw podchodzimy do baru z sałatkami i za 1,5 euro możemy nabrać sobie ich tyle ile tylko zmieści nam się na talerz. My wybraliśmy dwa rodzaje, jedna była z marynowanymi grzybkami a druga hmm... sama nie wiem, ale stawiam na ziemniaki i śledzie w śmietanie. W każdym razie obie były bardzo dobre i co najważniejsze świeże. Następnie podchodzimy z naszą tacą do pana, który oferuje nam różne rodzaje mięsa a do tego do wyboru ziemniaki gotowane, ziemniaczki pieczone, frytki, makarony, kasze- do wyboru do koloru. Wybór był trudny, ale po dłuższym namyśle, zdecydowaliśmy się na upieczone wprost na naszych oczach szaszłyki i pieczone ziemniaczki. Kolejny przystanek jest przy sokach, kompotach i deserach a następnie podchodzimy z naszym samodzielnie skomponowanym obiadem do kasy i płacimy. My za obiad dla dwóch osób zapłaciliśmy w sumie 10 euro.





Zarówno mięso jak i pieczone ziemniaki oraz obie sałatki były bardzo dobre. Mięso było doskonale upieczone i przyprawione a także wyjątkowo miękkie. Niestety nie miałam okazji spróbować deserów, ale również wyglądały na tyle zachęcająco, że pewnie następnym razem na któryś z nich się skuszę. Porcja być może nie wygląda na specjalnie dużą, ale możecie uwierzyć mi na słowo, że była tak bardzo sycąca, że osobiście po skończonym posiłku miałam problem by wstać od stołu i dotoczyć się do autobusu. Jeżeli  więc jesteście fanami tradycyjnej i niekoniecznie dietetycznej kuchni to jestem pewna, że LIDO przypadnie Wam do gustu. Mój M. był swoim obiadem szczerze zachwycony i z uśmiechem na ustach zajadał swojego szaszłyka. Jeśli jednak preferujecie dania lekkie to myślę, że LIDO nie zaoferuje Wam zbyt dużego wyboru. Ceny również są przystępne, 10 euro za pełny obiad dla dwóch, głodnych osób w centrum miasta to rzeczywiście niewiele. Ja zdecydowanie polecam i jestem pewna, że jeszcze kiedyś do LIDO wrócimy.

poniedziałek, 24 marca 2014

Z cyklu zwiedzamy Łotwę: czyli wycieczka do Cēsis.

Jako, że dwa kolokwia z Criminal i Business law są już (mam nadzieję) za mną, znów rozpoczął się radosny okres szaleństw, nauki jedynie rosyjskiego oraz intensywnego myślenia o pracy magisterskiej. Kolokwium z Criminal law było bardzo łatwe a dodatkowym ułatwieniem było to, że pani prowadząca te zajęcia, w połowie testu wyszła z sali i zostawiła nas samych. Niestety, test z Business law był z kolei bardzo trudny a nasz wykładowca nie opuścił nas w trakcie jego pisania ani na chwilę. W związku z tak ciężkim dniem, jakim był dla mnie zeszły czwartek, podjęłam dobrą decyzję i pozwoliłam sobie na zakup nowej odżywki do moich zmaltretowanym morską wodą włosów oraz dżinsowej koszuli za którą w promocji zapłaciłam jedynie 5 euro, które mimo to i tak wydałam z bólem serca. W związku z tym, że ostatnimi dniami pogoda się już poprawiła na tyle bym mogła bez ryzyka zamarznięcia zamienić zimową kurtkę na wiosenną parkę a ciepłe buty (choć ze smutkiem) na niewygodne botki, w sobotę postanowiliśmy wybrać się na krótką wycieczkę do Cēsis (polska nazwa tej miejscowości to po prostu Kieś). Po dwugodzinnej podróży pociągiem (na Łotwie nie ma zniżek studenckich na pociągi dlatego za nasze bilety zapłaciliśmy po 3,5 euro w jedną stronę) wysiedliśmy na małej i dość obskurnej stacji i rozpoczęliśmy zwiedzanie tego małego, łotewskiego miasteczka. Być może wiecie, że jest to miasto z polską historią. Założone w 1206 roku a od 1598 było stolicą województwa wendeńskiego I Rzeczypospolitej. 

Jest ono na tyle małe by można je było zwiedzić w nieco ponad dwie godziny a jego głównymi i jedynymi zabytkami są protestancki kościół św. Jana z 1284 roku oraz zamek gotycki. Kościół nie wygląda niestety najlepiej i nikt jeszcze nie zajął się jego renowacją.




Na szczęście jednak zamek prezentuje się znacznie lepiej. Zamek ten, niegdyś był siedzibą polskich starostów a od 1949 roku stał się siedzibą Muzeum Historycznego.









Co ciekawe, niedaleko zamku znaleźliśmy w tym niepozornym miasteczku niespodziewane, polskie akcenty.





Po zwiedzeniu oraz obejściu centrum miasta jako, że została nam jeszcze godzina do odjazdu pociągu, postanowiliśmy więc zgodnie, że poszukamy jakiejś miłej knajpki w której zjemy coś przed podróżą. Niestety, nawet mimo uporu najbardziej głodnych z nas, nie udało nam się znaleźć niczego odpowiedniego, żadnego zachęcającego do zatrzymania się miejsca. Na szczęście w pobliżu dworca odkryliśmy znany nam dobrze z Rygi supermarket Maxima, gdzie obkupiliśmy się w świeże i dość dobre bułki słodkie, po czym poczekaliśmy na dworcu na przyjazd pociągu. 



W drodze powrotnej, udało nam się dostrzec pierwsze, nieśmiało kiełkujące oznaki nadchodzącej wiosny. Czekam z niecierpliwością aż wszystko dookoła się zazieleni tą najwspanialszą, soczystą i świeżą, wiosenną zielenią jednak dowiedziałam się, że ponoć w tamtym roku prawdziwa wiosna na Łotwie zaczęła się dopiero w połowie maja. 

wtorek, 18 marca 2014

Bałtyk raz jeszcze (i nie ostatni).

W Rydze nadal zima, wiosny jak nie było tak nie zapowiada się, żeby szybko miała być. Przestałam się już nawet niecierpliwić nadejścia paczki z Polski z nowymi, wiosennymi butami i lżejszą kurtką bo i tak na razie nie miałabym okazji by z nich skorzystać. Od kilku dni, ja i moje niezawodne śniegowce, każdego ranka brodzimy w śniegu, który wciąż ma się dobrze i nie zamierza zniknąć. Mimo tego, że dziś czeka mnie nocne posiedzenie z kawą (której nie znoszę) i business law (którego nie znoszę nawet bardziej), po powrocie z zajęć wybrałam się na krótki spacer nad morze. Wspaniale było choć przez chwilę na nie popatrzeć i napawać się jego spokojem. Naładowałam akumulatory i zaraz zabieram się do pracy, na co nie narzekam bo odkąd tu jestem, pierwszy raz muszę poświęcić na naukę trochę więcej czasu niż zwykle. 








Obiecuję, że jeszcze w tym tygodniu na blogu pojawi się relacja z kolejnych wizyt w muzeach, być może również z koncertu jazzowego na który jutro się wybieramy, o ile będzie wart opisania. Postaram się także by pojawiły się nowe zdjęcia miasta bo zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi być tak zafascynowany Bałtykiem jak ja i dla niektórych pojawiające się co i rusz zdjęcia morza mogą być nieco monotematyczne.




niedziela, 16 marca 2014

Dzień Legionu Łotewskiego i Muzeum Okupacji Łotwy

Tak jak wspomniałam ostatnio, dziś w nocy rzeczywiście i niestety miał miejsce wielki powrót zimy. Kiedy obudziłam się rano i wyjrzałam przez okno ze zdziwieniem stwierdziłam, że tyle śniegu co dziś nie widziałam tutaj od naszego przyjazdu w lutym. 



Rano pogoda była naprawdę nieciekawa, morski wiatr w połączeniu ze śniegiem i gradem to wyjątkowo mało zachęcająca do wyjścia z mieszkania opcja. Po tym jak skończyliśmy jeść śniadanie, pogoda poprawiła się na tyle, że postanowiliśmy jednak ubrać się ciepło i wybrać do muzeum. Okazało się, że trafiliśmy akurat na paradę z okazji Dnia Legionu Łotewskiego, który to dzień obchodzony jest własnie 16 marca. Legion Łotewski był to legion uformowany w 1943 roku wyłącznie z Łotyszy, z rozkazu Adolfa Hitlera. Początkowo legion ten miał być jednostką ochotniczą, jednak ze względu na okupację niemiecką Łotwy, szybko bo po niespełna miesiącu stał się odziałem przymusowym. Sami Łotysze mimo tego, że oddział ten ostatecznie był przymusowy, dość chętnie do niego dołączali ze względu na swoją niechęć do Związku Radzieckiego, który okupował tereny Łotwy w 1940 roku. Dla upamiętnienia legionu, początkowo prezydent Łotwy ustanowił ten dzień Świętem Narodowym jednakże ze względu na liczne kontrowersje, które wywołuje (związane z samym powołaniem legionu przez Hitlera oraz propagowaniem na Łotwie idei narodowo-socjalistycznych) został już jedynie Dniem Pamięci.




W tym dniu, Łotysze składają kwiaty pod Pomnikiem Wolności. Wiele osób niosło ze sobą transparenty z hasłami takimi jak: ,,We say NO to nazism and communism" oraz z przekreślonymi podobiznami Stalina i Hitlera. Po paradzie jako, że znów zaczął sypać śnieg z gradem, uciekliśmy do Muzeum Okupacji Łotwy. Wybraliśmy na dziś właśnie to muzeum nie przypadkowo a to dlatego, że po pierwsze wiele osób mówiło nam, ze to jest jedno z tych miejsc gdzie trzeba iść będąc w Rydze a po drugie jest ono ściśle związane z dzisiejszym świętem. Po trzecie dlatego, ze robiło się coraz zimniej i wietrzniej a to muzeum było najbliżej.
Muzeum Okupacji Łotwy z dumą w swoich ulotkach zapewnia, że jest jednym z największych muzeów prywatnych na Łotwie. Prezentuje ono historię 50-letniej łotewskiej okupacji (1940-1991). Wystawa mieści się jednak tymczasowo w budynku przy Raina bulvaris 7, ponieważ właściwy budynek muzeum jest aktualnie w remoncie i otwarty zostanie dopiero w wakacje. Prawdopodobnie właśnie dlatego muzeum to nie zrobiło na nas dziś większego wrażenia. Nasi znajomi, mówili nam, że jest to muzeum do którego warto się wybrać i poświęcić na jego zwiedzanie większą ilość czasu a tymczasem okazało się, że cała wystawa mieści się w 3 średniej lub nawet raczej małej wielkości pokojach i koniec. Całe ,,zwiedzanie" zajęło nam niecałą godzinę. Co więcej nie znajdziecie tu zbyt wiele eksponatów, głównie tablice z historią do przeczytania wiszące na ścianach. W związku z tym muzeum to według mnie do najciekawszych nie należy i mam nadzieję, że w po remoncie w głównym budynku muzeum będzie można zdecydowanie lepiej spędzić czas. Jedynym plusem było to, że cała wystawa przedstawiona była w 4 językach: łotewskim, angielskim, niemieckim i francuskim (być może Was to zdziwi, ale tutaj nie jest to wcale takie oczywiste). Wstęp do muzeum jest bezpłatny, wypada jednak przy wejściu lub wyjściu zostawić dowolną ilość pieniędzy w skrzynce. 




sobota, 15 marca 2014

Pożegnanie z krótką wiosną.

Jak już wcześniej pisałam prawdopodobnie wiele razy, mamy to szczęście, że mieszkamy niedaleko morza. Całkiem niedaleko bo tylko 10 minut spacerem. Wczoraj zatem wykorzystaliśmy ostatni dzień ładnej, słonecznej pogody i udaliśmy się aby kolejny raz witać się z morzem, które uwielbiam. Moim marzeniem od zawsze było mieszkać nad morzem i bardzo się cieszę, że teraz, choć na tak krótko, ale udało mi się je spełnić.






Już nie mogę się doczekać kiedy będzie na tyle ciepło, żebym mogła chodzić na plażę z kocem i książką. Na razie jednak od dziś mamy w Rydze nawrót zimy, temperatura spadła do -5 stopni a na dodatek pada deszcz.