poniedziałek, 24 marca 2014

Z cyklu zwiedzamy Łotwę: czyli wycieczka do Cēsis.

Jako, że dwa kolokwia z Criminal i Business law są już (mam nadzieję) za mną, znów rozpoczął się radosny okres szaleństw, nauki jedynie rosyjskiego oraz intensywnego myślenia o pracy magisterskiej. Kolokwium z Criminal law było bardzo łatwe a dodatkowym ułatwieniem było to, że pani prowadząca te zajęcia, w połowie testu wyszła z sali i zostawiła nas samych. Niestety, test z Business law był z kolei bardzo trudny a nasz wykładowca nie opuścił nas w trakcie jego pisania ani na chwilę. W związku z tak ciężkim dniem, jakim był dla mnie zeszły czwartek, podjęłam dobrą decyzję i pozwoliłam sobie na zakup nowej odżywki do moich zmaltretowanym morską wodą włosów oraz dżinsowej koszuli za którą w promocji zapłaciłam jedynie 5 euro, które mimo to i tak wydałam z bólem serca. W związku z tym, że ostatnimi dniami pogoda się już poprawiła na tyle bym mogła bez ryzyka zamarznięcia zamienić zimową kurtkę na wiosenną parkę a ciepłe buty (choć ze smutkiem) na niewygodne botki, w sobotę postanowiliśmy wybrać się na krótką wycieczkę do Cēsis (polska nazwa tej miejscowości to po prostu Kieś). Po dwugodzinnej podróży pociągiem (na Łotwie nie ma zniżek studenckich na pociągi dlatego za nasze bilety zapłaciliśmy po 3,5 euro w jedną stronę) wysiedliśmy na małej i dość obskurnej stacji i rozpoczęliśmy zwiedzanie tego małego, łotewskiego miasteczka. Być może wiecie, że jest to miasto z polską historią. Założone w 1206 roku a od 1598 było stolicą województwa wendeńskiego I Rzeczypospolitej. 

Jest ono na tyle małe by można je było zwiedzić w nieco ponad dwie godziny a jego głównymi i jedynymi zabytkami są protestancki kościół św. Jana z 1284 roku oraz zamek gotycki. Kościół nie wygląda niestety najlepiej i nikt jeszcze nie zajął się jego renowacją.




Na szczęście jednak zamek prezentuje się znacznie lepiej. Zamek ten, niegdyś był siedzibą polskich starostów a od 1949 roku stał się siedzibą Muzeum Historycznego.









Co ciekawe, niedaleko zamku znaleźliśmy w tym niepozornym miasteczku niespodziewane, polskie akcenty.





Po zwiedzeniu oraz obejściu centrum miasta jako, że została nam jeszcze godzina do odjazdu pociągu, postanowiliśmy więc zgodnie, że poszukamy jakiejś miłej knajpki w której zjemy coś przed podróżą. Niestety, nawet mimo uporu najbardziej głodnych z nas, nie udało nam się znaleźć niczego odpowiedniego, żadnego zachęcającego do zatrzymania się miejsca. Na szczęście w pobliżu dworca odkryliśmy znany nam dobrze z Rygi supermarket Maxima, gdzie obkupiliśmy się w świeże i dość dobre bułki słodkie, po czym poczekaliśmy na dworcu na przyjazd pociągu. 



W drodze powrotnej, udało nam się dostrzec pierwsze, nieśmiało kiełkujące oznaki nadchodzącej wiosny. Czekam z niecierpliwością aż wszystko dookoła się zazieleni tą najwspanialszą, soczystą i świeżą, wiosenną zielenią jednak dowiedziałam się, że ponoć w tamtym roku prawdziwa wiosna na Łotwie zaczęła się dopiero w połowie maja. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz