wtorek, 25 lutego 2014

Pasta z paluszków krabowych.

Dzisiejszy post miał być o tym, że w końcu i do Rygi zawitała może jeszcze nie wiosna, ale już słoneczna pogoda, miały być nowe zdjęcia jednak jako, że wystąpiły pewne nieprzewidziane problemy z aparatem dziś będzie kolejny post z cyklu ,,samodzielne gotowanie i jego efekty". 
Planuję co prawda osobny i dość długi post o tutejszym jedzeniu, jednak jak na razie jestem dopiero na bardzo przyjemnym etapie zbierania materiału. Trzeba wszystkiego spróbować, żeby mieć później o czym pisać;-) 
Szczerze jednak mówiąc, zwykle nie jadamy z M. w łotewskich restauracjach, tylko w domowym zaciszu a wynika to z prostego faktu a mianowicie z oszczędności. Nasze erasmusowe stypendia nie są szokująco wysokie i każde wydane bez potrzeby euro boli. Dziś jednak poszaleliśmy i kupiliśmy paluszki krabowe z których wieczorem udało mi się zrobić prostą, szybką i bardzo smaczną pastę. Zdaję sobie sprawę, że paluszki krabowe z krabem mają tyle wspólnego co kwasek cytrynowy z cytryną jednak nam smakują a dodatkowo jak zauważyłam są one tutaj bardzo popularne, możecie je znaleźć w każdym supermarkecie, sklepie, w halach targowych a także w koszykach większości konsumentów. Początkowo chcieliśmy zrobić z nich sałatkę jednak w porę przypomniałam sobie pastę krabową, którą co roku na sylwestra przygotowywała znajoma moich rodziców. Pasta ta była naprawdę przepyszna i choć nie znałam jej przepisu a składników poza oczywistymi paluszkami krabowymi mogłam się jedynie domyślać, postanowiłam przygotować swoją wersję, która nie wyszła tak rewelacyjna ale mimo wszystko zdecydowanie warta polecenia.

Czego potrzebujecie?
1. paluszki krabowe (ja kupiłam opakowanie 8 sztuk),
2. 2 jajka,
3. świeży szczypiorek,
4. serek jak Almette śmietankowy,
5. majonez,
6. pieprz biały,
7. sól.

Sposób przygotowania:

Sposób przygotowania jest bardzo prosty. Gotujecie jajka na twardo a w międzyczasie kroicie bardzo, bardzo drobniutko paluszki krabowe (ja zużyłam jedynie pół opakowania paluszków ponieważ nie lubię robić jedzenia na zapas, które później zalega w lodówce a po 2 dniach robi się już nieświeże i wyszła mi porcja dla dwóch osób na mniej więcej kolację, śniadanie i kolacje na drugi dzień) i szczypiorek. Kiedy jajka się ugotują, chłodzicie je zimną wodą, obieracie i również kroicie w drobną kostkę po czym wrzucacie do miski. Dodajecie serek Almette (ja dodałam pół opakowania 150g.) i stołową łyżkę majonezu, mieszacie. Doprawiacie białym pieprzem i solą (soli sypnęłam jedynie odrobinkę, ale wedle uznania), odstawiacie na trochę do lodówki i gotowe!



(z góry przepraszam za jakość tego zdjęcia, ale tak jak wspominałam wyżej- nieprzewidziane problemy z aparatem a musiałam wstawić zdjęcie na dowód tego, że pasta została zrobiona. Na żywo wygląda jednak zdecydowanie lepiej).

niedziela, 23 lutego 2014

The Baltic Scene tour czyli muzykorelacja.

Jak już wcześniej zapowiadałam, dzisiejszy post będzie o łotewskiej muzyce a w zasadzie o bałtyckiej muzyce bo choć skupię się na łotewskich zespołach to nie będą one jedynymi. Zawsze uwielbiałam muzykę i zdecydowanie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że jeśli nie potrafisz poprzestać na jednym rodzaju muzyki to znaczy, że nie lubisz jej wcale. Uważam, że to bzdura i że nie powinniśmy ograniczać się do jedynie jednego rodzaju muzyki ponieważ w międzyczasie może ominąć nas coś naprawdę wspaniałego, na co w tym stanie rzeczy nie zwrócilibyśmy uwagi. Ja aktualnie skłaniam się ku muzyce indie jednak jest wiele zespołów i wykonawców reprezentujących inne style muzyczne, których również uwielbiam. Tak więc, od zawsze uwielbiam muzykę jednak stosunkowo od niedawna zaczęłam bywać na koncertach. Dwa lata pod rząd byliśmy jednak na Openerze i z przekonaniem twierdzę, że jest to wspaniałe wydarzenie muzyczne, cała inicjatywa budzi mój wielki entuzjazm i poleciłabym każdemu kto może sobie na taki wyjazd pozwolić by kupił bilet, jechał do Gdyni i na te 2,3 czy 4 dni oddał się dobiegającej z lotniska Kosakowo muzyce. Jedynym minusem są ceny biletów, które niestety z każdym rokiem rosną. Mimo wszystko zdecydowanie polecam, dzięki temu, że zdecydowaliśmy się wybrać na Openera przeżyłam prawdopodobnie najwspanialsze i najbardziej magiczne chwile w życiu podczas koncertu Mumford&Sons a rok temu prawie równie wspaniałe na Kings of Leon i wielu, wielu innych.  
Będąc już w Rydze, poznałam dziewczynę, która wydaje się być równie dużą fanką muzyki i dzięki niej udało mi się odkąd tu jestem być już na dwóch koncertach, podczas których poznałam 5 nowych i wartych uwagi zespołów którymi chciałabym się z Wami podzielić. 
W piątek wieczorem byliśmy z M. na koncercie The Baltic Scene tour. Była to już druga edycja tego wydarzenia, które polega na tym, że podczas 3 dni, 3 zespoły występują w 3 bałtyckich stolicach tj. kolejno w Tallinie, Rydze i w Wilnie. Każdy z zespołów reprezentuje swój kraj podczas trasy koncertowej i jak się na pewno domyślacie jest jeden zespół z Estonii, z Łotwy i z Litwy.

Pierwszy zespół to estoński Kali Briis, pomieszanie electro indie-popu z domieszką funk'n'bluesa, który nam podobał się zdecydowanie najbardziej:



,,Mean Lady" jest to singiel promujący ich najnowszą płytę ,,Say Whaat", jednak mój ulubiony kawałek to ,,Lost".



Drugi zespół to litewski BA. Bardzo podobała mi się muzyka i chłopak z zespołu grający na gitarze jednak minusem dla tych, którzy lubią rozumieć czego słuchają może być brak angielskiego wokalu.



Ostatni wystąpił łotewski Pyro Trees, zespół znakomicie łączący ze sobą electro i indie.



Podsumowując, koncert był wyjątkowo udany i zdecydowanie wart jedynie 5 euro za wstęp. Jeśli chodzi o miejsce w którym się odbył to bardzo przypominało mi ono łódzkie off Piotrkowska, czerwona cegła, trochę ruina- trochę drogie restauracje, jednak nagłośnienie jak na te warunki było zadziwiająco dobre. W Polsce na ostatnim koncercie Zeusa na którym byłam mimo, że miał miejsce w wyjątkowo ładnej łódzkiej Scenografii, nagłośnienie było naprawdę fatalne i to do tego stopnia, że przy niektórych kawałkach ciężko było zrozumieć nawet co drugie słowo.

Tydzień wcześniej byliśmy na jeszcze jednym koncercie, tym razem od początku do końca łotewskim. Zdecydowanie warto wspomnieć o dwóch z występujących zespołów a mianowicie o Carnival Youth oraz o Goran Gora. Chłopaki dali z siebie naprawdę wszystko i gdyby nie to, że koncert miał miejsce w parku miejskim gdzie przy temperaturze odczuwalnej -10 stopni, wyjątkowo ciężko było sobie wywalczyć strategiczne miejsce przy koksowniku, koncert ten byłby naprawdę świetnie zorganizowanym wydarzeniem.

Carnival Youth



Goran Gora


Ciekawa jestem, czy Wam również tak bardzo jak nam spodobają się te wspomniane przeze mnie bałtyckie zespoły:-)

piątek, 21 lutego 2014

Zupa czosnkowo-serowa.

Dziś postanowiłam podzielić się z Wami przepisem na szybką, tanią i bardzo smaczną zupę, którą ostatecznie udało nam się przygotować na dzisiejszy obiad. Samodzielność i wyprowadzka z domu wiąże się między innymi z koniecznością osobistego przygotowywania posiłków, co dla jednych (tak jak dla nas) jest zdecydowanym plusem a dla innych może być minusem. Ja mniej więcej od 2 lat staram się sama przygotowywać sobie posiłki, w zasadzie przełom nastąpił kiedy poznałam mojego obecnego chłopaka. Jako, że M. co roku wynajmował mieszkanie, wspólnie po zajęciach na uczelni gotowaliśmy sobie obiady a w moim domu stołowałam się tylko w weekendy. Wiem, że często kiedy wyjeżdżacie za granicę mówicie, że tego czego Wam brakuje najbardziej to ,,maminej kuchni". Ja jednak muszę przyznać, że nie brakuje mi jej wcale (przepraszam mamo!) i każdego dnia czerpię niemałą radość z samodzielnego gotowania. Oczywiście moja mama gotuje doskonale, ale cenię sobie możliwość jedzenia tego na co ja mam ochotę i wtedy kiedy ja jestem głodna a nie wtedy kiedy akurat ,,obiad jest na stole" i nagle trzeba wszystko rzucić i pędzić do kuchni aby nie narazić się na maminy gniew. 
Od kiedy mieszkamy w Rydze, dziś było to nasze drugie podejście do przygotowania tej potrawy i choć nie należy ono do zadań najtrudniejszych, efektem naszej pierwszej próby nie zamierzam się chwalić (wyszła nam wodnista kartoflanka niemająca absolutnie nic wspólnego z czosnkiem ani z serem). Przepis na tę zupę dostałam od mojej mamy i choć u niej smakowała mi ona znacznie bardziej to jednak dziś nam również wyszła całkiem niezła.

Czego potrzebujecie?
1. 4 ziemniaków,
2. pietruszki, małego selera, marchewki na bulion,
3. cebuli i całej, dużej główki czosnku,
4. 2 małych, opakowań śmietankowego topionego serka, 
5. ziół prowansalskich

Sposób przygotowania:
obieracie ziemniaki, pietruszkę, marchew i selera. Do garnka wlewacie około 3/4 wody, wrzucacie obrane i przekrojone warzywa i gotujecie przez 40 minut bulion (mojej mamie to wystarcza, ja jednak dodałam jeszcze kostkę bulionową co okazało się być dobrym pomysłem bo dzięki temu zupa miała lepszy i bardziej intensywny smak. Jeśli jednak potraficie ugotować dobry i smaczny bulion z samych warzyw to dacie sobie radę bez pomocy kostki). W międzyczasie kroicie w kostkę cebulę i cały czosnek (tak, całą główkę czosnku a nie jeden ząbek! To też jest ważne, bo my za pierwszym razem dodaliśmy za mało czosnku i nie było go wcale czuć w zupie. Nie musicie kroić cebuli i czosnku w bardzo drobną kostkę, ponieważ później i tak się go blenduje). Pokrojoną cebulę i czosnek delikatnie podsmażacie na maśle (uwaga, czosnek lubi się szybko palić!) a następnie kiedy bulion jest już gotowy wyjmujecie z niego wszystkie warzywa poza ziemniakami i dodajecie podsmażoną cebulę z czosnkiem. Następnie dodajecie topiony ser i czekacie aż się rozpuści od czasu do czasu mieszając. W tym czasie kroicie wczorajszy chleb na grzanki i podsmażacie go również na maśle (chleb też bardzo lubi się palić, więc musicie cały czas mieć go na oku). Kiedy ser rozpuści się w zupie, wsadzacie do garnka bleneder i miksujecie aż do momentu uzyskania gładkiej zupy. Na koniec dodajecie zioła prowansalskie i gotowe! Rozlewacie na talerze i dodajecie grzanki a potem zajadacie się ze smakiem;-)



czwartek, 20 lutego 2014

Łotwa- podstawowe informacje.

W dzisiejszym poście chciałabym zawrzeć kilka informacji o kraju w jakim przyszło mi aktualnie mieszkać, trochę historii i najważniejszych wiadomości. Przed przyjazdem tutaj, nie wiedziałam o Łotwie nic. Wiele osób jeszcze w Polsce pytało się mnie ,,dlaczego akurat Łotwa?" a ja bez entuzjazmu odpowiadałam, że przecież Ryga jest taka ładna i w ogóle będzie fajnie. Nie potrafiłam jednak przytoczyć żadnych konkretnych argumentów, które by jasno wskazywały dlaczego wybraliśmy akurat ten kraj, tak bliski a tak niewielu osobom znany. Moi znajomi podczas rejestracji na Erasmusa wybierali Francję, Belgię, Hiszpanię czy jeśli ktoś z nich szczęśliwie znał niemiecki- Niemcy oczywiście. Poza nami i jedną z moich koleżanek, która pojechała do Estonii nikt jednak nie wybrał się na północ. Szczerze mówiąc, kiedy w tamtym czasie wyglądałam przez okno i nie widziałam nic poza niekończącą się zimą, doskonale rozumiałam dlaczego tyle osób chce wyjechać na południe Europy. Prawdę mówiąc, w czasie kiedy nie mogliśmy znaleźć mieszkania w Rydze, data wyjazdu zbliżała się coraz bardziej i kiedy okazało się, że w Biedronce skończył się zapas wełnianych skarpet, parę razy żałowałam, że zamiast mroźnej Łotwy nie wybrałam słonecznej Portugalii. Gdybym jechała na nieznające pojęcia ,,zima" południe kontynentu, nie musiałabym aż tak bardzo przejmować się brakiem mieszkania bo o ile łatwiej byłoby rozbić się pod palmą, na rozgrzanym słońcem piasku i z otwartą buzią czekać aż oliwka sama wskoczy człowiekowi do ust, niż  bezskutecznie próbować rozgrzać się przy łotewskim koksowniku. 
Jakiś czas po przyjeździe tutaj, spotkaliśmy się z grupą Polaków- erasmusów. Podczas rozmowy padło oczywiście pytanie ,,dlaczego wybraliście Łotwę?" na które każdy z nas musiał odpowiedzieć. Sporym zaskoczeniem było dla mnie to, że każda z tych osób (poza nami) wybrała ten właśnie kraj celowo a nie przypadkiem (tak jak my). Jedna z osób zachwalała łotewski uniwersytet w Rydze, inna zachwycała się łotewską muzyką. Okazało się, że każda z tych osób już przed przyjazdem tutaj  interesowała się Łotwą i poświęcała swój wolny czas na zbieranie informacji o niej. Jestem pewna, że nie było to tak łatwe jak mogłoby się wydawać, ponieważ nie wiem czy zwróciliście uwagę, ale tak jak w naszych mediach nieustannie mówi się o różnych europejskich krajach (czego przykładem z pewnością może być Ukraina) tak o Łotwie nie mówi się prawie nigdy (na co uwagę zwrócili mi moi rodzice dla których był to kolejny powód przemawiający za tym, żeby nie pozwolić mi na ten wyjazd i starać się ze wszystkich sił wybić mi go z głowy). Moi nowi koledzy i koleżanki zawstydzili mnie swoją znajomością tematu i w związku z tym już następnego dnia postanowiłam zainteresować się bardziej, dzięki czemu z każdym dniem wiem o Łotwie coraz więcej. Teraz mam nadzieję, że uda mi się nią zainteresować również Was.

Informacje o kraju:
Łotwa zajmuje 64, 6 tyś. km. kwadratowych nad wschodnim wybrzeżem Morza Bałtyckiego. Graniczy z Litwą, Białorusią, Rosją i Estonią. Do głównych miast, poza Rygą należy Dyneburg, Lipawa, Jelgava i Windawa. 

Historia:
Nie będę się rozpisywała o historii tego kraju, jeśli Was to interesuje to z pewnością wiele na ten temat można znaleźć w internecie. Przez wiele, wiele lat Łotwa była pod panowaniem początkowo Polski i króla Zygmunta Augusta, później Szwecji a ostatecznie Rosji. Pod koniec XIX w. rozpoczął się organizować Narodowy Ruch Łotewski w związku z czym powstawały łotewskie gazety, książki oraz stowarzyszenia. Duch narodowy podtrzymywany był także przez różne święta połączone ze śpiewami, na które zbierała się ludność z całego kraju. Po wybuchu rewolucji 1917 roku w Rosji, na Łotwie utworzono Łotewską Radę Narodową. Rada ta powołała rząd premiera Karlisa Ulmanisa a 18 listopada 1918 roku ogłosiła niepodległość. Przeciwko Radzie wystąpili komuniści łotewscy a ich odziały strzeleckie zajęły dużą część kraju, w grudniu 1918 roku powstał rząd komunistyczny z Piotrem Stucką na czele- powstała Radziecka Republika Łotewska. Jednakże, w 1919 roku ponownie do władzy powrócił Karlis Ulmanis i co ciekawe, w tym czasie Łotwa była uważana za jeden z bogatszych krajów w tym rejonie kontynentu. Latem 1940 roku, w wyniku realizacji paktu Ribbentropp- Mołotow, Łotwa stała się częścią Związku Radzieckiego. II wojna światowa na Łotwie miała charakter bratobójczy, dlatego, że część Łotyszy walczyła w szeregach armii niemieckiej (blisko 150 tyś.) a część w Armii Czerwonej (100 tyś.). Wielu Łotyszy, którzy próbowali zrobić cokolwiek dla odzyskania niepodległości trafiało na Sybir.
Nowy okres w historii tego kraju rozpoczął się 4 maja 1990 roku kiedy to Rada Najwyższa Łotewskiej SRR ogłosiła deklarację niepodległości. Moskwa nie była w stanie temu przeciwdziałać, w związku z czym w pierwszych, niepodległych wyborach do sejmu w 1993 roku zwyciężyła partia Łotewska Droga a prezydentem został Guntis Ulmanis. Jak ogromne znaczenie ma dla Łotyszy z trudem odzyskana po wielu latach niepodległość przekonaliśmy się podczas pierwszego zwiedzania miasta. Jeden z naszych łotewskich kolegów zaprowadził nas przed Pomnik Wolności i ze wzruszeniem powiedział, że jest on dla Łotyszy tym samym  czym dla amerykanów Statua Wolności. Jest to pomnik, który ma aż 42 m wysokości, jego szczyt wieńczy Milda czyli figura kobiety. W dłoniach uniesionych ku niebu dzierży ona 3 złote gwiazdy, które są symbolem historycznych rejonów Łotwy tzn. Inflanty, Kurlandię i Łatgalię. Przed pomnikiem mieliśmy okazję zobaczyć wartę honorową (nie radziłabym jednak zaczepiać wartowników, ponieważ na wszelkie zaczepki natychmiast reagują inni żołnierze, którzy przez cały czas pilnują bezpieczeństwa.).
Masywny cokół pomnika ozdobiony jest figurami i scenami z łotewskiej mitologii a także wartościami duchowymi bliskimi Bałtom. Kompleksy tych rzeźb oddają kolejno cześć ludzkiej pracy, obronie ojczyzny, gospodarce, sztuce i rodzinie. Od strony Starego Miasta wisi tablica z napisem ,,Dla Ojczyzny i Wolności" a powyżej jest alegoria Matki- Łotwy w otoczeniu postaci z łotewskich opowieści i legend.

Ludność:
Łotwę zamieszkują różne narodowości. Łotysze stanowią 55% ludności, na drugim miejscu są Rosjanie 34% (34% ale wydaje się, że Rosjan jest tu znacznie więcej. W zasadzie wszędzie słychać język rosyjski a w sklepach bez problemu można porozumieć się w nim porozumieć, o wiele łatwiej niż po angielsku) , Białorusini, Ukraińcy i Polacy. Są tu jeszcze Niemcy, Żydzi, Litwini i Estończycy. W sumie kraj zamieszkuje niewiele ponad 2 miliony mieszkańców, ludność miejska stanowi około 69% (i jest to zdecydowanie odczuwalne. Kiedy przejeżdżaliśmy autokarem przez Łotwę kierując się do Rygi, zaskoczeniem dla nas było to, że po drodze nie przejeżdżaliśmy przez ani jedno większe lub mniejsze miasto. Wygląda to tak, że mija się pola i lasy a na końcu dociera się do Rygi. Pola, pola, pola, lasy, lasy, Ryga).

Są to podstawowe informacje jednak w kolejnych postach zamierzam zająć się bardziej szczegółowym opisywaniem konkretnych tematów. Jutro wybieramy się na The Baltic Scene Tour, więc kolejny wpis będzie o muzyce:-)

wtorek, 18 lutego 2014

Pierwsze wrażenie.

Dzisiejszy post będzie tym na co z pewnością wszyscy czekacie, dziś będą zdjęcia! Choć zdecydowanie łatwiej jest pisać niż robić ładne zdjęcia, doskonale zdaję sobie sprawę, że moje rozpisywanie się jest o wiele mniej zachęcające niż same zdjęcia Rygi. W związku z tym, postanowiłam się z Wami podzielić pierwszym wrażeniem miasta, które udało mi się poznać jak na razie w bardzo niewielkim stopniu.








Zdjęcia przedstawiają stare miasto w Rydze. Ciekawa jestem z jakim polskim miastem będzie Wam się kojarzyło, według nas jest to zdecydowanie polski Kraków choć większość naszych znajomych z polski twierdzi, że jest to mniejsza i ładniejsza wersja Warszawy. A jakie jest Wasze zdanie?

poniedziałek, 17 lutego 2014

Jak nie szukać mieszkania.

Znajomi z naszej uczelni, którzy wiedzieli, że również wkrótce wyjadą za granicę w ramach programu Erasmus, bardzo rozsądnie poszukiwania mieszkania rozpoczynali już parę miesięcy przed planowanym wyjazdem. My jednak jako, że wolimy zawsze wszystko robić na ostatnią chwilę naiwnie wierząc, że jakoś to będzie, uznaliśmy ich za wyjątkowych frajerów, pukaliśmy się w czoła i byliśmy przekonani, że mamy jeszcze dużo czasu. Zdecydowanie nie polecam takiego sposobu myślenia i dlatego właśnie postanowiłam pokrótce opisać w tym poście nasze przygody związane z szukaniem mieszkania i błędy, które my popełniliśmy a których Wam może uda się uniknąć. 
Jeżeli chodzi o lokum podczas wyjazdu na Erasmusa to pierwszą i zdecydowanie najprostszą opcją jest wybór akademika. Możliwości są zazwyczaj dwie: akademik uczelniany oraz prywatny. W każdym kraju akademiki wyglądają inaczej (pokoje w Szwecji np. wyglądają tak, że mogłabym w nich z przyjemnością mieszkać znacznie dłużej niż tylko przez 6 miesięcy) a informacji o tym wystarczy poszukać w Internecie, na stronie uczelni na której planujemy studiować. W naszym przypadku akademik z góry odpadał. Po całym dniu wrażeń ja, a szczególnie mój M. lubimy wrócić do swojego mieszkania i ze spokojem, nieprzerywanym hałaśliwymi odgłosami nieustających imprez, oddać się odpoczynkowi. Styl życia ,,ciągła impreza" jest zdecydowanie nie dla mnie. Przez chwilę myśleliśmy jednak o pokoju w prywatnym akademiku. Pokoje na zdjęciach wyglądały bardzo zachęcająco później jednak dowiedziałam się, że akademik funkcjonuje jedynie do godziny 22 po której nie dość, że nie można się do niego dostać to na dodatek nie ma już nawet ciepłej wody w łazienkach. Nie wiem czy były to opinie wiarygodne czy nie, ale wolałam nie sprawdzać osobiście i zdecydowanie poleciłam M. rozpoczęcie poszukiwań mieszkania w przystępnej cenie. 
Mieszkania zaczęliśmy szukać na około 1,5 miesiąca przed wyjazdem i to był nasz pierwszy błąd. Okazało się, że nie jest to proste zwłaszcza, że udało nam się znaleźć jedynie 3 strony w Internecie na których oferowane były mieszkania w Rydze. Rozpoczynając poszukiwania mieszkania warto jest określić sobie jakiego typu ma to być mieszkanie i jaką kwotę planujemy na nie przeznaczyć. My szukaliśmy kawalerki a nasz nieprzekraczalny budżet ustaliliśmy na 350 euro wraz ze wszystkimi opłatami. Wydawało mi się, że jest to rozsądna kwota za mieszkanie dla dwóch osób, jednak później okazało się, że jak na mieszkanie w stolicy nie jest to aż tak wiele. Codziennie wysyłałam kilka maili do różnych pośredników i za prawie za każdym razem odpowiedź była taka, że w granicach tej kwoty będzie nam bardzo trudno znaleźć cokolwiek. Mimo wszystko ofert było naprawdę dużo, jednak później okazywało się, że do przewidywanej kwoty należy jeszcze doliczyć kaucję oraz wynagrodzenie dla pośrednika, często niemałe (wahające się w granicach 100-250 euro). W miarę upływu czasu byliśmy coraz bardziej zdesperowani a dodatkowo deprymujące było to, że wiele osób nie odpisywało na moje maile w związku z czym jeszcze na tydzień przed wyjazdem pozostawaliśmy z niczym. W międzyczasie nawiązałam kontakt z jednym z pośredników, który jako jedyny utrzymywał ze mną w miarę regularny kontakt mailowy. W końcu zaoferował nam mieszkanie 2-pokojowe, z oddzielną kuchnią i łazienką którego cena wynosiła około 300 euro. Mieszkanie było bardzo ładne a do tego zadziwiająco niedrogie, więc od razu zdecydowaliśmy się je wynająć. Pośrednik przekonał nas, że właściciel mieszkania życzy sobie wpłaty wcześniejszego depozytu w wysokości 200 euro. My wiedząc, że popełniamy kolejny ogromny błąd wpłaciliśmy te pieniądze co wynikało z narastającej desperacji i dlatego ostrzegam Was żebyście tego nie robili. Do wyjazdu pozostał nam mniej więcej tydzień, nie mieliśmy mieszkania i zaczęliśmy bać się, że po przyjeździe czeka nas nocowanie pod mostem lub ewentualnie szukanie jakiejś miejskiej noclegowni dla bezdomnych, więc po wielu wątpliwościach uznaliśmy, że nie mamy innego wyjścia jak zaufać pośrednikowi i wpłacić pieniądze. Niestety, po wpłacie nie dostaliśmy żadnego potwierdzenia a co więcej okazało się, że mieszkanie zostało już wynajęte innej osobie. Nasz pośrednik co prawda w dalszym ciągu zapewniał nas, że znajdzie nam inne mieszkanie jednak nie zrobił tego a co więcej przestał odpisywać na moje rozpaczliwe maile. Wpłata tych pieniędzy bez podpisania żadnej wcześniejszej umowy była z naszej strony wielką głupotą i gdyby nie to, że dosłownie 3 dni przed wyjazdem udało nam się nawiązać kontakt z inną panią pośrednik, która okazała się uczciwa i bez żądania żadnej wcześniejszej wpłaty znalazła nam upragnione mieszkanie, prawdopodobnie w tym momencie zamiast siedzieć przy stole w kuchni i pisać tego posta, piekłabym kiełbaskę nad koksownikiem gdzieś w miejskim parku. Ostatecznie udało nam się wynająć ładne i schludne mieszkanie i uniknąć smutnego losu ludzi bezdomnych, jednak z naszych błędów warto wyciągnąć wnioski i przede wszystkim planując taki wyjazd zabrać się za szukanie lokum jak najwcześniej. Broń Boże nie zostawiać tak ważnej sprawy na ostatnią chwilę i nie wysyłać nikomu żadnych pieniędzy przed dotarciem na miejsce. 
Kolejną opcją jest szukanie pokoju w wspólnie wynajmowanym mieszkaniu. Plusami takiego zakwaterowania jest możliwość poznania ciekawych osób oraz codzienna darmowa nauka języków obcych. My również szukaliśmy takiego pokoju jednak okazało się, że koszty wynajmu i opłat byłyby porównywalne do kosztów wynajmu samodzielnego mieszkania. 
Obecnie mieszkamy w dzielnicy Bolderaja. Od centrum Rygi dzieli nas około 40 minutowa podróż autobusem jednak jak dla mnie największym plusem jest to, że mieszkamy bardzo blisko morza. (spacerem 10 minut). 40 minut to niemało, ale na szczęście komunikacja miejska w Rydze działa bardzo sprawnie, na przeciwko naszego bloku jest przystanek autobusowy a autobusy jeżdżą do centrum co około 10 minut. Okolica jest spokojna a niedaleko są dwa duże supermarkety. Wynajmujemy jeden, dość duży pokój z oddzielną małą lecz bardzo przytulną kuchnią a z wąskiego przedpokoju jest wejście do łazienki i ubikacji. Dla pary jest to według mnie metraż w zupełności wystarczający (nawet kiedy się pokłócimy i nie możemy już na siebie patrzeć nie stanowi to problemu ponieważ M. zostaje w pokoju a ja przenoszę się do kuchni, siadam przy stole i udaje mi się zachować swoją prywatność i przestrzeń). Za wynajem płacimy 200 euro, rachunków jeszcze nie dostaliśmy, ale nasza właścicielka zapewniała nas, że nie powinny przekroczyć 100 euro za wszystko (prąd, woda, ogrzewanie, gaz), więc koszt wynajmu takiego mieszkania na miesiąc wynosi około 150 euro na osobę. Jest to bardzo mało a od poznanych osób, które wybrały akademik dowiedziałam się, że jest to wręcz taka sama kwota jaką trzeba co miesiąc płacić za wynajem miejsca w pokoju w domu studenckim (dowiedziałam się również, że w jednym z akademików na żadnym piętrze nie ma piekarnika ani mikrofalówki nad czym moi znajomi bardzo ubolewają). Podsumowując, udało nam się wyjść zwycięsko (przynajmniej częściowo) z tej niewesołej sytuacji i mam nadzieję, że błędy które popełniliśmy będą przestrogą dla innych osób znajdujących się w podobnej sytuacji.

niedziela, 16 lutego 2014

Początki.

Dwa tygodnie temu, wraz z moim M. przyjechaliśmy na Łotwę w ramach programu Erasmus. Jest to program, który daje studentom możliwość półrocznego wyjazdu za granicę i kontynuacji nauki na jednym z partnerskich uniwersytetów. Muszę przyznać, że od samego początku do takiego wyjazdu byłam nastawiona bardzo sceptycznie. Zaczynając od pierwszej rozmowy kwalifikacyjnej, którą według mnie, z moją znajomością języka angielskiego nie mogłam pozytywnie przejść a kończąc na pakowaniu walizek na 6 miesięcy poza domem. O ile rozmowa kwalifikacyjna na moim uniwersytecie okazała się formalnością, tak już z pakowaniem było u nas znacznie gorzej. Osobiście mam problem spakować się na tygodniowy, wakacyjny wyjazd nad morze a co dopiero na 6 miesięcy w obcym kraju. Kraju, o którym każdy chyba słyszał dowcipy o mroźnej zimie, halucynacjach i śmierci z niedożywienia. Kiedy już udało nam się przebrnąć przez wszystkie uczelniane formalności i mniej więcej tydzień przed planowanym wyjazdem z niemałym zdziwieniem stwierdziliśmy, że naprawdę jedziemy, postanowiłam wyposażyć nas w solidny zestaw ciepłych rzeczy dzięki którym uda nam się przetrwać mroźną, łotewską zimę. Efektem tego, w dniu wyjazdu, z zawziętymi minami ciągnęliśmy po 10-centymetrowym, warszawskim śniegu nasze 4 wypełnione po brzegi walizki, 2 reklamówki, poduszkę- świnię, 2 laptopy i moją torbę. Po kilku minutach ożywionej dyskusji, udało nam się przekonać kierowcę autokaru, że to wszystko to są nam absolutnie niezbędne rzeczy, zapakować je do bagażnika i zająć nasze miejsca. Na podróż wybraliśmy autokar firmy ECOLINES nie dlatego, że tak bardzo orientujemy się w wadach i zaletach poszczególnych linii przewozowych a dlatego, że w naszym przypadku (a przede wszystkim z naszym bagażem) samolot tak jak i pociąg odpadał. Za przejazd autokarem zapłaciliśmy jedynie 114 złotych od osoby a przez całą drogę towarzyszyła nam miła stewardessa, która dopilnowała nawet o to by przed spaniem rozdać wszystkim ciepłe, polarowe kocyki. Sama podróż trwała około 13 godzin. 
Po przyjeździe na miejsce, to co na samym początku zwróciło moją uwagę to temperatura. Kiedy wyjeżdżaliśmy około godziny 22 z Warszawy, padał śnieg z deszczem, wiało i było około -20 stopni odczuwalnej temperatury. Całą drogę martwiłam się czy jeśli w Rydze będzie jeszcze zimniej (a zakładałam, że na pewno będzie) to czy wzięłam ze sobą wystarczająco dużo wełnianych skarpet i czy w ogóle będę na tyle odważna, żeby wyjść choć raz z mieszkania. Tymczasem okazało się, że w dniu naszego przyjazdu w Rydze temperatura wahała się w okolicach -8 stopni a z każdym kolejnym dniem było coraz cieplej.
Na dworcu czekały na nas dwie, bardzo sympatyczne panie pośredniczki, dzięki którym udało nam się (na 2 dni przed planowanym wyjazdem z Polski) znaleźć mieszkanie. Po wielu nieudanych próbach zapakowania wszystkich walizek do zbyt małego jak na nasze potrzeby bagażnika, kilku nerwowych uśmiechach i paru pośpiesznie wypalonych papierosach, ostatecznie udało się nam wszystkim zapakować do samochodu i pojechaliśmy w stronę morza rozpocząć naszą łotewską przygodę.