niedziela, 15 czerwca 2014

Z cyklu zwiedzamy Łotwę: Jelgava czyli pałac na Wyspie Zamkowej i Akademia Petrina.

Postanowiłam pójść za ciosem i skoro wczoraj udało mi się opublikować post to i dziś nie będę gorsza. Jako, że wybraliśmy się dziś z M. na krótką wycieczkę do Jelgavy, chciałabym Wam o tym mieście co nieco napisać. 

Jelgava to czwarte co do wielkości miasto na Łotwie a mieści się w Semigalii, czyli w środkowej części kraju. Busy z Rygi do Jelgavy kursują bardzo często a za bilet w jedną stronę zapłacimy 2 euro i 30 centów.

Szczerze mówiąc, miasto nie robi wrażenia i jako, że nie należy do miast turystycznych nie za wiele oferuje atrakcji dla zwiedzających. Podczas II wojny światowej zostało praktycznie zrównane z ziemią, około 90 % zabudowy legło w gruzach.

Warto jednak zobaczyć pałac na Wyspie Zamkowej, który powstał na miejscu zamku krzyżackiego jako rezydencja księcia Ernsta Birona, jego głównym architektem był słynny Bartolomeo Rastrelli (o którym pisałam już tutaj -> klik). Niestety, oryginalne wnętrza pałacu zniszczyły wojny i pożary a dziś pełni on funkcję Uniwersytetu Rolniczego, który został założony w 1939 roku. Pałac najładniej prezentuje się z mostu na Lielupie.


Kolejnym punktem wycieczki był budynek Akademii Petrina- słynnego gimnazjum założonego przez Petera Birona, w którym obecnie mieści się Muzeum Historii i Sztuki. Absolwentami tego gimnazjum były niezwykle zasłużone dla Łotwy osoby, między innymi pierwszy prezydent niepodległej Łotwy czyli Jānis Čakste.



Po drodze do Akademii Petrina minęliśmy cerkiew- zachęcam do wejścia do środka, pamiętajcie jednak o odpowiednim stroju (długie spodnie/spódnica, bez odkrytych części ciała: nóg, ramion, pleców).


Niedaleko mostu Lielupe znajduje się most o bardzo nowoczesnym kształcie. Okazało się, że warto się tam przejść i zobaczyć całe otoczenie mostu, które jest bardzo ładne i nowoczesne. 






Jedną z atrakcji jest pomnik studenta. Co prawda niezbyt pokrywający się z rzeczywistością i dziś chyba zamiast dziurawego parasola powinien trzymać w dłoni nowego Iphona.


Reszta dnia upłynęła nam na leniwym spacerowaniu po mieście w poszukiwaniu idealnego miejsca na obiad. Niestety, w Jelgavie nie znajdziecie zbyt wielu restauracji lub kawiarni, my ostatecznie wybraliśmy CANCAN pizzę, która mimo swoich małych rozmiarów okazała się być cienka i dobra. Naprzeciwko pizzeri znajduje się kawiarnia w której znajdziecie tanie i pysznie wyglądające babeczki z owocami oraz inne smakowitości.




Podsumowując, myślę, że Łotwa jest w stanie zaoferować dla turystów znacznie ciekawsze miejsca niż Jelgava na którą według mnie, przyjeżdżając na krótko, nie ma sensu tracić czasu. My jednak miło spędziliśmy dzień i już planujemy następną wycieczkę po to aby jak najlepiej wykorzystać czas i zwiedzić jak najwięcej Łotwy, która jest tego zdecydowanie warta.




sobota, 14 czerwca 2014

Z cyklu zwiedzamy Łotwę: Sigulda czyli ,,Szwajcaria Łotewska".

Ostatnim razem obiecałam, że posty będą pojawiały się na blogu regularnie i znacznie częściej, jednak okazuje się, że nie jest to tak proste jak mi się wydawało. Mimo, że jestem już po sesji na tutejszym uniwersytecie, do pisania zabieram się jak pies do jeża co jest w dużej mierze związane po pierwsze z tym, że powoli przygotowuję się do egzaminu, który czeka mnie po powrocie do Łodzi a po drugie tym, iż rozpoczęłam poszukiwania pracy. Mimo tego, że zarówno nauka jak i wysyłanie CV idzie mi jak na razie rozczarowująco źle, dopiero dziś nadszedł ten wieczór podczas kiedy to zebrałam się w sobie i postanowiłam dodać nowy post, tym razem opisujący naszą wycieczkę do Siguldy

Sigulda to małe, 10 000 tysięczne miasteczko, położone w jednym z czterech regionów historycznych Łotwy- w Liwlandii. Jest to północna część kraju, pomiędzy zatoką Ryską a granicami z Estonią i Rosją. Liwlandia jest jednocześnie najsłabiej zaludnioną częścią kraju jak i przyrodniczo najpiękniejszą (Park Narodowy Gauja zwany jest ,,Szwajcarią Łotewską". Nigdy nie byłam w Szwajcarii, ale jeśli jest tam tak pięknie jak jest tutaj to chcę tam pojechać.). Dolina rzeki Gaui, malownicze jaskinie i groty, których zbocza porastają gęste lasy- to coś co warto zobaczyć i co bez wątpienia zapiera dech w piersiach. 




Ponoć Sigulda należy do najchętniej odwiedzanych przez turystów miast nie tylko ze względu na malownicze krajobrazy i zabytki jak również fakt, iż zimą miasto to zamienia się w ośrodek sportów zimowych (latem natomiast można zrobić coś szalonego i skoczyć na bungee- koszt 30 euro). Rozpoczynając zwiedzanie należy kierować się w stronę wzgórza zamkowego na którym zachowały się resztki tej średniowiecznej twierdzy. Po drodze do zamku minęliśmy uroczy, wiejski kościółek do którego zdecydowanie polecam wejść! Jeszcze nie zdarzyło mi się, żeby w kościele panowała tak sympatyczna i zachęcająca dla zwiedzających atmosfera. Nikt tutaj nie patrzył krzywo na próbę robienia zdjęć a co więcej uśmiechnięta starsza pani zaprosiła nas (na dodatek po angielsku) do wejścia po drewnianych schodach na górę (nie mam pojęcia jak fachowo nazywa się to miejsce w kościele) gdzie po raz pierwszy udało mi się z bliska obejrzeć ograny. Może nie zrobiły na mnie takiego wrażenia jak znajdująca się obok kolekcja obrazów wykonanych z... guzików, ale zdecydowanie warto było tam wejść.


Mimo tego, że Siguldzki zamek uległ dużemu zniszczeniu jego ruiny są znakomicie zadbane i udostępnione do zwiedzania. Koszt to jedyne 70 centów. 


Naprzeciwko ruin znajduje się eklektyczny pałac z XIX w. Obok mieści się mała i skromna pracownia malarska do której według mnie również warto wejść. Oprócz pięknych obrazów, atrakcją jest pomieszczenie w którym można poznać towarzyszącą pobliskiej miejscowości Turaida, słynną, łotewską legendę o Mai- ,,turaidzkiej Róży". Jest to opowieść o miłości i wierności Mai do swego ukochanego. Według legendy, Maija kochała prostego ogrodnika Wiktora Heilsa jednak pewien polski oficer, Adam Jakubowski, pod osłoną nocy zwabił dziewczynę do jaskini w której ta zwykle spotykała się ukradkiem ze swym ukochanym. Dziewczyna woląc śmierć od hańby, uciekła się do podstępu. W zamian za wolność, obiecała Polakowi czarodziejską chustkę, która miała o chronić na polu bitwy. Owinęła swoją szyję chustką, wypowiedziała wymyślone przez siebie zaklęcie i kazała uderzyć się mieczem. Jakubowski zabił ją tym uderzeniem a sam będąc w szoku, ponoć powiesił się na drzewie w pobliskim lesie. W XIX wieku okazało się, że historia ta nie do końca jest legendą, ponieważ w zamku w Rydze znaleziono dokumenty z procesu o morderstwo popełnione w Jaskini Gutmana... Przykre, że jest to kolejna historia w której Polacy nie wypadają korzystnie. Warto wspomnieć, że sama Sigulda została podarowana przez króla niejakiemu Stanisławowi Stadnickiemu, wpływowemu polskiemu szlachcicowi a jednocześnie sławnemu warchołowi zwanemu później ,,diabłem łańcuckim".





Z zamku roztacza się widok z prawej strony na Turaidę a z lewej na Krimuldę. W Turaidzie mieści się legendarna Jaskinia Gutmana- największa w krajach bałtyckich, oraz zamek składający się na kompleks muzealny Turaidas Muzejrezervats. Nam udało się dojść jedynie do jaskini, później zawróciliśmy po to by skręcić w lewo i po długiej i mozolnej wspinaczce dojść do Krimuldy, gdzie znajduje się pałac należący niegdyś do miejscowego rodu Lieven a który od 1922 roku działa jako sanatorium dziecięce.



Po wspinaczce miałam nadzieję odpocząć i napić czegoś zimnego w znajdującej się tutaj kawiarni ,,Milly", która niestety była już zamknięta.

W Siguldzie urzekło mnie najbardziej to, że mimo tego, że jest to małe miasteczko jest bardzo zadbane. Czyste, wszędzie pełno kwiatów, pomników a świeżo skoszona trawa wprost zachęca do odpoczynku i zorganizowania na niej pikniku.




Podsumowując, z łotewskich miast które widziałam do tej pory, Sigulda zdecydowanie ujęła mnie za serce i podobała nam się najbardziej. Jeśli planujecie dłuższy pobyt na Łotwie koniecznie wybierzcie się do tego uroczego miasteczka.






środa, 4 czerwca 2014

Ogród Botaniczny Uniwersytetu Łotewskiego.

Ogród Botaniczny jest kolejnym miejscem do którego warto się wybrać, o ile planujecie dłuższy pobyt w Rydze, w okresie wiosenno- letnim.  Ogród ten został założony w 1922 roku przez Uniwersytet Łotewski, co według mnie jest naprawdę świetną inicjatywą z którą szczerze mówiąc spotkałam się po raz pierwszy. Dzięki temu, studenci Uniwersytetu Łotewskiego mogą przechadzać się ogrodowymi alejkami do woli a w dodatku za darmo. Oczywiście przy wejściu konieczne jest pokazanie ważnej legitymacji. Pozostali studenci za wejście zapłacą 2 euro, dorośli 3 euro. 

+




Swoje pierwsze kroki skierowaliśmy do Palmiarni, prawdopodobnie dlatego, że była nam po drodze, mimo tego, że ja za roślinnością egzotyczną nie przepadam a także tego, że rozczarował nas brak owoców na drzewach, warto tam zajrzeć. Zarówno w środku jak i świeżym powietrzu można spotkać grupki dzieci w wieku szkolnym, które w skupieniu i pod czujnym okiem nauczycieli rysunku, zajmują się malowaniem oraz szkicowaniem zebranej w Ogrodzie Botanicznym roślinności.

Następnie przeszliśmy przez szklarnie, które wprost tętniły zielenią i różnorodności roślin. Żałowałam, że nie wybraliśmy się tam wcześniej ze względu na moje ulubione azalie, które niestety teraz już powoli przekwitały.







Miłośnicy kaktusów także znajdą dla siebie coś interesującego, ponieważ ich kolekcja jest tu naprawdę imponująca.


Po zwiedzeniu Palmiarni oraz szklarni, ogród botaniczny w Rydze ma nam do zaoferowania Motylarnię lub spacer ogrodowymi alejkami na świeżym powietrzu. My wybraliśmy opcję numer 2 a to dlatego, że po pierwsze Motylarnia była dodatkowo płatna a po drugie miałam już wątpliwą przyjemność być w takowej, podczas mojej wakacyjnej wycieczki do Bawarii, na wyspie kwiatów Mainau. Fruwające szalone motyle, które co i rusz obijają się o siebie nawzajem a co gorsze również i o turystów usiłujących zrobić im zdjęcia, to dla mnie średnia atrakcja.






Jeśli jednak traficie na ładną, słoneczną pogodę (a jeśli czytaliście moje poprzednie posty to doskonale wiecie, że w Rydze z pogodą jest różnie i bardzo nieprzewidywalnie) spacer będzie dla Was przyjemnością. Teren jest zadbany i czysty, trawa soczysto-zielona a z każdej strony dobiegają świeże, wiosenne zapachy. Jeśli zmęczycie się podczas spaceru, w Ogrodzie Botanicznym funkcjonuje mini kawiarnia w której można napić się kawy jak również i coś zjeść. 

Dla mnie prawdziwą atrakcją był zdecydowanie ,,las" rododendronów. Rośnie ich tam naprawdę tak wiele, że tworzą one gęsty busz, w który warto się zagłębić. Bogactwo kolorów zrobiło nie tylko na mnie wrażenie, wiele osób decydowało się bowiem na sesję zdjęciową na ich okazałym tle.





Podsumowując, jeśli będziecie w Rydze i będziecie mieli ochotę odpocząć od zgiełku miasta- nie ma lepszego miejsca niż Ogród Botaniczny Uniwersytetu Łotewskiego. Poza pięknymi kwiatami, krzewami i innymi zachwycającymi roślinami czeka tam na Was to co najważniejsze podczas odpoczynku na łonie natury- cisza i spokój.

Zdjęcia do dzisiejszego posta zawdzięczamy mojej koleżance z ,,super- aparatem", za co jestem jej bardzo wdzięczna. Na zakończenie chciałabym jednak podzielić się z Wami moimi, bardzo skromnymi zdjęciami, które tym razem byłam zmuszona robić moim telefonem (czyli prawie kalkulatorem)- mimo wszystko jestem z nich dumna i myślę, że nadają się do opublikowania.