środa, 13 stycznia 2016

Nowy blog.

Moi drodzy!

Z dniem dzisiejszym postanowiłam zaprezentować Wam mojego bloga w nowej odsłonie!




Jest to miejsce gdzie będę pisać o kosmetykach, mojej diecie, Łodzi, podróżach, książkach i filmach a także o tym co codzienne. O chwilach, które warto zapamiętać i którymi warto się dzielić. 

Zapraszam i mam nadzieję, że ze mną zostaniecie:-)

Pozdrawiam,
Kasia

środa, 5 sierpnia 2015

Rowerem po Łodzi.

Witajcie,

Dziś post, który co prawda miał się pojawić w niedzielę wieczorem, ale zamiast tego będzie dziś. Trochę zdjęć z naszej ostatniej wycieczki rowerowej po Łodzi. Z przykrością przyznaję, że w tym roku lato mija mi bardzo szybko, niestety odkąd zaczęłam pracować ,,wakacje" już dawno za mną a ponieważ w życiu jak to w życiu, ciągle jesteśmy zaskakiwani przez nie zawsze przyjemne wydarzenia- tym bardziej dni przepływają mi przez palce. 

Na początku czerwca kiedy jeszcze siedziałam po uszy w notatkach i książkach i przygotowując się do swojego, jak miałam naiwnie nadzieję, ostatniego egzaminu- umilałam sobie naukę tworząc listy rzeczy, które muszę zrobić w te wakacje. Wczoraj uświadomiłam sobie, że nie udało mi się zrealizować nawet jednego punktu. 

W zeszłą niedzielę udało nam się jednak choć na chwilę oderwać głowy od wszelkich zmartwień i wybraliśmy się na długą wycieczkę, taką trochę bez ładu i składu, jeździliśmy w kółko bez celu a jednak udało nam się w międzyczasie zjeść dobry obiad na Piotrkowskiej, najlepsze lody jakie dotąd jadłam w Łodzi i na własne oczy zobaczyć z bliska słynne już EC1. 


Obiad zjedliśmy w Lavende Bistro na Piotrkowskiej. Dla mnie pizza na którą już od dłuższego czasu miałam wielką ochotę- na cienkim spodzie z serem pleśniowym i szpinakiem a dla M. duuuży burger. Wcześniej kilka razy byliśmy w restauracji Lavende w Manufakturze i obie lokalizacje są moim zdaniem godne polecenia, jedzenie jest dobre a ceny nie wygórowane a do tego bardzo miła obsługa. 


Park Helenów


Mój rower, który doprowadza mnie ostatnio do szewskiej pasji, ciągle coś się psuje, skrzypi i co gorsze odpada. Tu jeszcze ładnie przyozdobiony kolorowymi gwiazdkami ze sklepu Tiger. Nie polecam kupować rowerów na Allegro, lepiej jest przejść się do sklepu i przed zakupem się do roweru przymierzyć a także sprawdzić jak jest wykonany. Ja popełniłam ten błąd ponieważ znana jestem z tego, że raczej brzydzę się aktywnością fizyczną i chciałam kupić tani rower w razie gdyby miał stać w piwnicy i się kurzyć. Okazało się jednak, że odkąd zaczęłam dojeżdżać do pracy na rowerze nie wyobrażam sobie, że miałabym znów przesiąść się do zatłoczonego i wiecznie spóźniającego się 57. Jazda na rowerze jest cudowna i choć na razie muszę męczyć się z tym dziadem, odczekam rok i o ile ktoś zechce go odkupić, sama zainwestuję w droższy i sprawniejszy rower. 


EC1


Piękne i kolorowe kwiatki na skrzyżowaniu Pomorskiej z Sterlinga. Widzę je codziennie gdy wychodzę z pracy i muszę przyznać, że bardzo się cieszę, że w Łodzi ostatnio coraz częściej można natknąć się na tak ładnie zagospodarowane skwery. 



Pyszne lody w Beza Krówka na Pomorskiej!


A na zakończenie mam dla Was zdjęcie- niespodziankę, które prezentuje mój ostatni widok z okna z pracy:-)


Praca w biurowcu czasem ma swoje plusy, widok na całe miasto z każdej strony a tu jeszcze tęcza po wcześniejszym deszczu.

Jak Wam mijają te ostatnio gorące dni? Czy równie szybko jak mnie? Pozdrawiam serdecznie i do napisania:-)

środa, 29 lipca 2015

Moje odczucia po obejrzeniu filmu ,,Carte Blanche".

Cześć,

Wczoraj obejrzeliśmy z M. film, który bardzo mnie poruszył. Dlatego chciałabym się z Wami moimi przemyśleniami na ten temat podzielić. 


Film nosi tytuł ,,Carte Blanche" i przedstawia prawdziwą historię lubelskiego nauczyciela, który pewnego dnia zauważała, że zaczyna gorzej niż do tej pory widzieć. Decyduje udać się do lekarza gdzie okazuje się, że cierpi na nieuleczalną i rzadką chorobę w efekcie której wkrótce zupełnie straci wzrok. Mężczyzna początkowo przerażony sytuacją w której się znalazł próbuje popełnić samobójstwo jednak jest to próba nieudana. Postanawia więc zmierzyć się z chorobą w ten sposób by żyć tak jak jak do tej pory w zakresie na jaki choroba mu na to pozwoli. W związku z tą decyzją nauczyciel nie rezygnuje z pracy w liceum, do tej pory miał świetny kontakt ze swoimi uczniami i tak pozostanie do końca. Prowadzi młodych ludzi ku maturze jednocześnie próbując oswoić się i pogodzić z sytuacją w której się znalazł. Tu chciałabym zaznaczyć, że bohater a przede wszystkim jego wola walki i siła a także chęć życia wzbudził we mnie ogromny podziw i szacunek. 



Akcja filmu rozgrywa się w Lublinie. To co najbardziej wstrząsające to klimat filmu- brudne, brzydkie, szare miasto z obdrapanymi, obskurnymi kamienicami. Stare, rozpadające się, zmagające się z własną chorobą. Bohaterowie filmu wynajmują ciemne mieszkania z ponurymi ścianami i meblościankami. Oglądając ten film i pomijając główny wątek choroby, dociera do nas, że życie w Polsce to nie tylko zdjęcia ładnych przedmiotów, którymi zachwycamy się przeglądając Instagram. To nie opisy słonecznych, leniwych dni spędzonych w modnych miejscach, przy kawie i uroczym kawałku ciasta. To nie to co wmawiają nam blogerzy oznaczając zdjęcia polskich pól hastagami #kochampolskę i #polskanajpiękniejsza. Życie w Polsce to główny bohater, który wkrótce przestanie widzieć, ale nie stać go na zakup urządzenia, które czytałoby mu książki na głos. To smutne szpitale i lekarze, którzy bez emocji informują go o tym, że właśnie zaczyna się największy dramat jego życia. To obcy mężczyzna, który kupuje od niedowidzącego teleskop i oszukuje go zostawiając na stole połowę umówionej ceny. To młoda dziewczyna, która nie przychodzi na swój egzamin maturalny bo ojciec wyzwał ją od dziwek i potraktował pięścią w twarz. To również jej matka pielęgniarka, która spędza życie na chowaniu przed mężem alkoholikiem pieniędzy. 

Film jest bardzo realistyczny i nie przesłodzony. Nawet wątek miłosny w nim przedstawiony jest tragiczny i rzeczywiście prawdopodobny. Złudna miłość pomylona z namiętnością, która sprowadza się tylko do próby ułożenia sobie życia. Kobieta z dzieckiem, która z płaczem tłumaczy się, że jeszcze będąc na studiach straciła matkę, ojca nie zna, nie dostaje alimentów na dziecko. Że miała nadzieję na lepsze życie a więc nie jest gotowa na życie z inwalidą. Nie jest to miłość, która przetrwa wszystko- to jest zwykłe życie, problemy z którymi mierzy się mnóstwo ludzi w naszym kraju. Problemy o które modlimy się, żeby nas nie dotyczyły. 

Film jest mądry i na pewno warto go obejrzeć chociażby po to, żeby uświadomić sobie, że bańka w której część z nas ma szczęście żyć w każdej chwili może pęknąć. Nic nie jest nam dane na zawsze i do niczego nie wolno nam się przyzwyczajać. Poza tym znakomita rola Andrzeja Chyry.

A Wy, oglądaliście ten film? Jakie na Was zrobił wrażenie?

środa, 22 lipca 2015

Ogród mojej mamy.

Witajcie,

Ostatni post był pisany i zdecydowanie ,,przegadany" dlatego dziś chciałabym podzielić się z Wami zdjęciami pięknych kwiatów z magicznego ogrodu mojej mamy. Mama z zawodu jest nauczycielką jednak z zamiłowania ogrodnikiem. Za każdym razem kiedy ją odwiedzam, lubię siedzieć z herbatą na tarasie i rozkoszować się bogactwem barw, które cieszy oko przyzwyczajone już do bloków, kamienic, biura, betonu i szarości.






Kazimierz przywieziony z Kazimierza Dolnego:-)











A tu niespodzianka: kot o imieniu Pulpet na spacerze, czyż nie jest wyjątkowej urody kocurem? :-)


Kiedy mieszkałam z rodzicami w domu nie doceniałam uroków posiadania własnego ogródka, jednak teraz kiedy przeprowadziłam się do bloków coraz częściej mi ten brak doskwiera, zwłaszcza latem kiedy piękna, słoneczna pogoda sama zachęca do przesiadywania w cieniu drzew z czymś zimnym do picia i wciągającą lekturą. Próbuję sobie rekompensować ten brak kupując co i rusz jakieś nowe roślinki, które staram się hodować na swoim miniaturowym balkonie. Efektami tej hodowli podzielę się z Wami już wkrótce a tymczasem mam nadzieję, że podobały Wam się zdjęcia maminego ogrodu. Życzę Wam miłego, letniego wieczoru:-)

niedziela, 19 lipca 2015

Czy łatwo jest wyprowadzić się z domu?

Cześć,

Niedawno, 13 lipca minął rok odkąd wyprowadziłam się z domu. Chciałabym podzielić się z Wami moimi odczuciami na ten temat.

Tak naprawdę wyprowadziłam się wcześniej ponieważ na 5 roku studiów, dokładnie w lutym wyjechałam z chłopakiem na Erasmusa. Mroźna Ryga nas w sobie rozkochała a spędzone w niej 5 miesięcy było bez wątpienia przeżyciem, którego nigdy nie zapomnę. Mieszkaliśmy sami, wynajmowaliśmy kawalerkę, byłam przez długi czas bardzo daleko od moich rodziców, ale nie traktowałam tego jako ,,wyprowadzkę" tylko dłuższy wyjazd. Niestety, każdy wyjazd wiąże się z powrotem. Należę do tego typu ludzi, którzy bardzo łatwo przywiązują się do miejsc. Odkąd pamiętam, zawsze było mi bardzo ciężko wracać. Z kolonii, z wakacji spędzanych z przyjaciółmi, z zagranicznych wyjazdów z mamą. Uwielbiałam wyjeżdżać, ale nie lubiłam wracać.

Kiedy nadszedł ostatni tydzień naszego wyjazdu, dzielnie się trzymałam choć milion razy chodziłam w swoje ulubione miejsca aby ,,ostatni raz się z nimi pożegnać". Zrobiłam tryliard zdjęć, ale powstrzymywałam się od płaczu. Cieszyłam się, że zobaczę się z rodziną i przyjaciółmi. Złamałam się dopiero w połowie drogi do Polski, w autokarze. Wracaliśmy nocą, wszyscy wokół mnie smacznie spali a ja siedziałam, patrzyłam się w okno przez które nic nie było widać i łzy jak grochy leciały mi po twarzy. Uświadomiłam sobie, że kończy się moja zagraniczna przygoda. Oto po wspaniale wspólnie spędzonych miesiącach sam na sam z moim chłopakiem wracamy do swoich rodzinnych domów przy czym odległość, która je dzieli to 100 km. Koniec zatem ze wspólnym gotowaniem, robieniem zakupów, wieczornym oglądaniem filmów pod kocem- czyli prostymi, codziennymi czynnościami do których przyzwyczaiłam się najbardziej. 

Ta odległość z jednej strony była przekleństwem, ale z drugiej strony zmotywowała nas do tego aby podjąć decyzję o tym, że po powrocie nadal chcemy razem mieszkać. Nie po skończeniu studiów, nie po aplikacji, nie kiedy odłożymy na to pieniądze- teraz, możliwie od zaraz. Zaczęliśmy szukać pracy i szczęśliwie udało się ją znaleźć od razu, wróciliśmy do Polski pod koniec czerwca a 15 lipca M. miał rozpocząć pierwszy dzień w nowej pracy. Z jednej strony byłam szczęśliwa, wystarczyło jednie znaleźć mieszkanie, które by nam odpowiadało, spakować rzeczy i rozpocząć nowe życie. Dorosłe życie. Samodzielne życie. Wspólne życie.

Czy łatwo jest wyprowadzić się z domu? Wiem jedno, nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Łatwo jest znaleźć pracę, wynająć mieszkanie i przeprowadzić się. Nieco trudniej jest zacząć radzić sobie samemu. Myślę jednak, że każdy z nas mieszkając z rodzicami starał się w mniejszym lub większym stopniu pomagać w domowych obowiązkach, więc mało szokujący jest fakt, że odtąd musisz zacząć radzić sobie sam- zakupy same się nie zrobią, łazienka nie posprząta a w szafie nie będzie wyprasowanych ubrań jeśli wieczór wcześniej nie sięgniesz po żelazko. Oczywiście zdarzają się chwile smutku podczas których będziesz żałować, że po pracy obiad nie czeka na stole tylko w najlepszym wypadku, jeśli o to zadbałeś w lodówce znajdziesz składniki z których uda Ci się coś na szybko przygotować. Obowiązki domowe, które nagle z dnia na dzień z ,,pomagania" spadają w całości na Ciebie, owszem czasem są przytłaczające i z pewnością zajmują dużo czasu. Chętnie zjadłabym przygotowaną przez mojego tatę kolację, byłoby mi miło gdyby wieczorem na moim biurku ,,magicznie" pojawiła się miseczka ze świeżymi truskawkami. Ale to nie to jest najgorsze.

Znacznie gorsze są wyrzuty sumienia, które dopadną Cię już na początku. Wiedziałam, że swoją decyzją sprawiłam rodzicom ból. Jestem jedynaczką, moi rodzice zostali w domu sami i było im przykro. Nie spodziewali się, że po prawie półrocznej rozłące miną ledwie dwa tygodnie a ja znów wyprowadzę się z domu, tym razem na stałe. Myślę, że nie zdążyli się mną nacieszyć, jednak to też nie jest najgorsze.

Najgorsze są TE myśli, które zaczynają pojawiać się w miarę upływu czasu. Generalnie jesteś szczęśliwy bo wracasz po pracy do domu i choć nie czeka na Ciebie obiad to z drugiej strony masz też święty spokój. Możesz zrobić sobie na obiad cokolwiek chcesz, możesz coś zamówić a możesz też nic nie jeść jeśli nie masz na jedzenie ochoty i nikt nie powie Ci ,,MUSISZ coś zjeść.". Nie musisz. W zasadzie mieszkając ,,na swoim" nic nie musisz. I możesz robić co chcesz. Jesteś wolny. Z czasem jednak pojawiają się te natrętne myśli, że zbliża się weekend i że chętnie pojechałbyś z mamą na zakupy, tak jak kiedyś. Po powrocie moglibyście zjeść razem drugie śniadanie na tarasie, mógłbyś pomóc mamie i tacie w sprzątaniu, zjedlibyście razem obiad a wieczorem obejrzelibyście razem film. Moja mama zawsze kładła się spać wcześniej aby przed snem poczytać jeszcze książkę a ja lubiłam przychodzić do jej sypialni, kłaść się na zawsze świeżej i pachnącej pościeli i chwilę z nią porozmawiać. I teraz mi tych krótkich, wieczornych rozmów coraz bardziej brakuje. Brakuje mi spędzania czasu z rodzicami, takich zwykłych codzienności zamiast których pojawiły się umawiane spotkania. Są chwile kiedy wpada mi jakaś myśl do głowy, coś co chciałabym powiedzieć mamie tu i teraz a zamiast tego przypominam sobie, że choć nie mieszkamy od siebie daleko to jednak ta prawie godzina drogi która nas dzieli mi to uniemożliwia. 

Zdecydowanie najgorsza jest jednak świadomość, że od momentu kiedy zaczniesz mieszkać sam czas zaczynie uciekać zatrważająco szybko. Myśli, które zwracają uwagę, że może nie zostało nam tak dużo czasu jak nam się beztrosko wydaje, że może okazać się, że nawet się nie obejrzymy a stracimy coś naprawdę ważnego. To jak błyskawicznie mijają dni, tygodnie, miesiące jest naprawdę przerażające. 

Czy łatwo jest wyprowadzić się z domu? Ponawiam to pytanie i na zakończanie wciąż twierdzę, że nie da się na nie odpowiedzieć. Łatwo jest się wyprowadzić, ale znacznie trudniej jest dorosnąć i uświadomić sobie, że wyprowadzając się z domu bezpowrotnie zamykamy za sobą drzwi do jednego z najpiękniejszych okresów w naszym życiu, okresu beztroski, radosnego dzieciństwa, miłości i rodzinnego ciepła. Bez wątpienia wiele tracimy dlatego warto przed podjęciem takiej decyzji zastanowić się, czy na pewno więcej dzięki niej zyskamy. 

Jak było u Was, kiedy podjęliście decyzję o wyprowadzce od rodziców? Czy była to łatwa decyzja? Czy tak jak ja miewacie wieczory podczas których ogarnia Was tęsknota za domem? A może tylko ja jestem rozdygotaną, sentymentalną dziewczyną, która sama nie wie czego chce?;-)

pozdrawiam,
Kasia

czwartek, 29 stycznia 2015

Dlaczego warto sobie zrobić wolne w środku tygodnia?


Witajcie!

Wczorajszy dzień był dniem na który tak długo czekałam. Za oknem prawdziwa zima, od rana padał śnieg, wiało, było zimno więc zdecydowaliśmy się wziąć jednodniowy urlop i po prostu zostać w domu. Być może pomyślicie, że wśród zewsząd otaczającego nas ostatnio trendu ,,10 sposobów by pracować bardziej efektywnie" i ,,jak robić 10 rzeczy na raz" moje podejście do życia jest lekceważące i że widocznie muszę być najbardziej leniwą osobą na świecie. Mimo tego chciałabym Was dziś przekonać, że warto od czasu do czasu zrobić sobie wolne w środku tygodnia.

Minusem pracy na etacie jest zdecydowanie to, że każdy nasz dzień w tygodniu wygląda tak samo. Pobudka w moim przypadku o 7.30, prysznic, makijaż, ubranie i lecę na autobus. Kto mądrzejszy i lepiej zorganizowany da radę jeszcze zjeść na szybko śniadanie, ja niestety do takich osób nie należę i pierwszy posiłek w ciągu dnia jem już w pracy. Od 9 do 17 siedzę przy przysłowiowym ,,biurku" i odliczam minuty do końca. W końcu wracam do domu, jem obiad i umieram na kanapie a potem idę spać. Poniedziałek, wtorek, środa, każdy czwartek i piątek wygląda mniej więcej podobnie, czasem z małymi odstępstwami na jogę albo stretching, piwo z przyjaciółmi czy obiad w restauracji z M. Każdy dzień tygodnia to pełne napięcia oczekiwanie na weekend. Choćbym nie wiem jak bardzo starała się zmieniać swoje nastawienie, próbowała wykorzystywać każdy dzień ,,w pełni" to i tak już od poniedziałku czekam z utęsknieniem na piątek po południu.

Warto czasem zrobić sobie nieplanowany, spontaniczny dzień wolny w środku tygodnia właśnie dlatego by choć jeden dzień się wyróżnił. Większość znanych mi osób bierze dzień wolnego w tygodniu jeśli potrzebuje udać się do lekarza, posprzątać mieszkanie czy zająć się ,,ważnymi" sprawami. Ja chciałabym Was przekonać, że dzień wolny, tak po prostu, bez żadnego celu, jest potrzebny każdemu z nas. Po to aby odpocząć. Skupić się na sobie. Odetchnąć od szarej rzeczywistości.

Jeśli zdecydujecie się na jednodniowy urlop, postarajcie się by był to dzień wyjątkowy. Wyłączcie rano budzik. Miłą odmianą jest móc pospać odrobinę dłużej bez wyrzutów sumienia i obaw przed spóźnieniem się do pracy. Zjedzcie dobre, zdrowe, pożywne śniadanie. Owsiankę z owocami i jogurtem albo jajecznicę ze szczypiorkiem. Po śniadaniu możecie siedzieć z kubkiem herbaty na kanapie, czytać książki przeglądać interesujące Was strony w internecie, obejrzeć kolejny odcinek serialu. Najważniejsze są jednak dwie podstawowe zasady: wyłączamy telefon i nie myślimy o pracy.




My nasz wolny dzień spędziliśmy aktywnie. Udało mi się w końcu zjeść rano śniadanie jak człowiek, pomalować paznokcie i odkryć kilka nowych, ciekawych blogów. Po południu wybraliśmy się na szybkie zakupy a później na basen, gdzie spędziliśmy prawie 2 godziny wspaniale się relaksując. Wieczorem leżeliśmy na kanapie i oglądaliśmy amerykańskiego MasterChefa. Dziś poszłam do pracy może nie z uśmiechem na twarzy, ale z lepszym samopoczuciem a w wyjątkowo stresujących chwilach przypominałam sobie chwile dnia wczorajszego. Dodatkowym plusem jest to, że dzisiejszy ciężki dzień za mną a jutro już ulubiony dzień tygodnia, czyli piątek!
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam miłego dnia jutro:-)

sobota, 24 stycznia 2015

Łódź Street Food Festival.

Witajcie!

Pogoda za oknem w końcu nieco bardziej zimowa, choć wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że śniegu napadało tyle co kot napłakał a i tak większość już zdążyła stopnieć. Ciągle łudzę się, że jeszcze nadejdzie tej zimy dzień w którym po przebudzeniu wyjrzę przez okno, zobaczę nasze osiedle całe przykryte białą, zimową kołdrą i stwierdzę, że warto zrobić sobie wolne, zostać w domu i spędzić cały dzień na błogim lenistwie pod ciepłym kocem i z kubkiem gorącej herbaty/czekolady w dłoni. Niestety, też dzień jeszcze nie nadszedł. 

Dziś jednak było w Łodzi bardzo zimo, temperatura spadła poniżej 0 stopni i nie zachęcała do dłuższych spacerów. Dlaczego jednak zdecydowaliśmy się ruszyć z naszego ciepłego mieszkania? Otóż dlatego, że właśnie dziś rozpoczęła się kolejna edycja jednej z moich ulubionych ostatnio imprez czyli Łódź Street Food Festival

Łódź Street Food Festival ma miejsce na terenie pofabrycznych zabudowań XIX- wiecznej fabryki maszyn Józefa Johna. Na terenie znajdującej się tam hali zlokalizowane są stoiska z najróżniejszymi wypiekami, sokami, pierogami, rybami, tartami, kanapkami oraz przetworami. Przed halą jest parking na którym zaparkowane są food trucki z burgerami, frytkami belgijskimi, zapiekankami, faszerowanymi ślimakami oraz całą masą pyszności w których można wybierać do woli. Wielką zaletą Festivalu jest opcja ,,food boutique", czyli danie degustacyjne, które można nabyć za 5 zł:-) 




My tym razem postawiliśmy na burgery z food trucku ,,Tommy Burger". M. wybrał burgera o nazwie ,,Big Texas" z wołowiną i warzywami a ja ,,Veggie" z falafelem i muszę przyznać, że byłam bardzo zadowolona. Na nasze burgery czekaliśmy około 20 minut, ale było zdecydowanie warto:-) Bułka była świeża i chrupiąca, falafel naprawdę bardzo dobry, sos dość ostry, ale nie za ostry a co najważniejsze był w odpowiedniej ilości i nie wylewał się przy każdym ,,gryzie" z jednej i drugiej strony.  Tym razem udało nam się znaleźć wolne miejsce do siedzenia na porozstawianych ławkach (podczas edycji jesiennej było tyle ludzi, że swoje zapiekanki jedliśmy siedząc na krawężniku, wśród rzeszy innych zwolenników tej imprezy co również miało swój urok). Jedynym minusem było zimno i ledwo uratowane przed odmrożeniem dłonie, których do tej pory nie udało mi się rozgrzać. Trudno, niczego nie żałuję!




Dzisiejsza, już 5 edycja Festivalu mimo niezbyt sprzyjającej pogody i tak przyciągnęła tłumy ludzi gotowych jeść na mrozie byle by tylko spróbować oferowanych przez wystawców pyszności. Festival jest wydarzeniem cyklicznym, które odbywa się w Łodzi zimą, wiosną, latem i jesienią za każdym razem udowadniając zgodnie z zamierzonym celem, że jedzenie na ulicy i ,,w biegu" może być pełnowartościowe, zdrowe i smaczne. 

Tutaj znajdziecie link do nowej strony Festivalu http://www.lodzstreetfoodfestival.pl/ ,

Jeśli mieszkacie w Łodzi lub będziecie tu podczas kolejnej edycji nie zapomnijcie wpaść na coś dobrego:-)