niedziela, 16 lutego 2014

Początki.

Dwa tygodnie temu, wraz z moim M. przyjechaliśmy na Łotwę w ramach programu Erasmus. Jest to program, który daje studentom możliwość półrocznego wyjazdu za granicę i kontynuacji nauki na jednym z partnerskich uniwersytetów. Muszę przyznać, że od samego początku do takiego wyjazdu byłam nastawiona bardzo sceptycznie. Zaczynając od pierwszej rozmowy kwalifikacyjnej, którą według mnie, z moją znajomością języka angielskiego nie mogłam pozytywnie przejść a kończąc na pakowaniu walizek na 6 miesięcy poza domem. O ile rozmowa kwalifikacyjna na moim uniwersytecie okazała się formalnością, tak już z pakowaniem było u nas znacznie gorzej. Osobiście mam problem spakować się na tygodniowy, wakacyjny wyjazd nad morze a co dopiero na 6 miesięcy w obcym kraju. Kraju, o którym każdy chyba słyszał dowcipy o mroźnej zimie, halucynacjach i śmierci z niedożywienia. Kiedy już udało nam się przebrnąć przez wszystkie uczelniane formalności i mniej więcej tydzień przed planowanym wyjazdem z niemałym zdziwieniem stwierdziliśmy, że naprawdę jedziemy, postanowiłam wyposażyć nas w solidny zestaw ciepłych rzeczy dzięki którym uda nam się przetrwać mroźną, łotewską zimę. Efektem tego, w dniu wyjazdu, z zawziętymi minami ciągnęliśmy po 10-centymetrowym, warszawskim śniegu nasze 4 wypełnione po brzegi walizki, 2 reklamówki, poduszkę- świnię, 2 laptopy i moją torbę. Po kilku minutach ożywionej dyskusji, udało nam się przekonać kierowcę autokaru, że to wszystko to są nam absolutnie niezbędne rzeczy, zapakować je do bagażnika i zająć nasze miejsca. Na podróż wybraliśmy autokar firmy ECOLINES nie dlatego, że tak bardzo orientujemy się w wadach i zaletach poszczególnych linii przewozowych a dlatego, że w naszym przypadku (a przede wszystkim z naszym bagażem) samolot tak jak i pociąg odpadał. Za przejazd autokarem zapłaciliśmy jedynie 114 złotych od osoby a przez całą drogę towarzyszyła nam miła stewardessa, która dopilnowała nawet o to by przed spaniem rozdać wszystkim ciepłe, polarowe kocyki. Sama podróż trwała około 13 godzin. 
Po przyjeździe na miejsce, to co na samym początku zwróciło moją uwagę to temperatura. Kiedy wyjeżdżaliśmy około godziny 22 z Warszawy, padał śnieg z deszczem, wiało i było około -20 stopni odczuwalnej temperatury. Całą drogę martwiłam się czy jeśli w Rydze będzie jeszcze zimniej (a zakładałam, że na pewno będzie) to czy wzięłam ze sobą wystarczająco dużo wełnianych skarpet i czy w ogóle będę na tyle odważna, żeby wyjść choć raz z mieszkania. Tymczasem okazało się, że w dniu naszego przyjazdu w Rydze temperatura wahała się w okolicach -8 stopni a z każdym kolejnym dniem było coraz cieplej.
Na dworcu czekały na nas dwie, bardzo sympatyczne panie pośredniczki, dzięki którym udało nam się (na 2 dni przed planowanym wyjazdem z Polski) znaleźć mieszkanie. Po wielu nieudanych próbach zapakowania wszystkich walizek do zbyt małego jak na nasze potrzeby bagażnika, kilku nerwowych uśmiechach i paru pośpiesznie wypalonych papierosach, ostatecznie udało się nam wszystkim zapakować do samochodu i pojechaliśmy w stronę morza rozpocząć naszą łotewską przygodę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz