czwartek, 3 lipca 2014

Mix zdjęć z ostatnich dni w Rydze.

Od ostatniego postu minęło dużo, dużo czasu i choć jestem przekonana, że część z Was w międzyczasie zdążyła już się ze mną pożegnać na dobre to jednak mam nadzieję, że zdecydujecie się do mnie wrócić. Przerwa na blogu była spowodowana przede wszystkim tym, że choć z wielkim żalem i niechęcią, musieliśmy wrócić do Polski. Nasza Erasmusowa przygoda zakończyła się na dobre 26 czerwca. Od tej pory minął raptem tydzień, ale mnie wydaje się jakby to było znacznie dłużej. Przez ten tydzień zdążyłam już przeżyć depresję popowrotową, zdać ważny egzamin, zdecydować się na kolejną przeprowadzkę z M. oraz wysyłać milion CV i listów motywacyjnych do moich potencjalnych pracodawców. Mam tydzień na to by znaleźć pracę oraz mieszkanie w Łodzi, w wolnych wieczornych chwilach piszę moją pracę magisterską co absorbuje mnie tak bardzo, że nie mam czasu na pisanie. Dziś na pocieszenie mam dla Was kilka zdjęć z naszych ostatnich, wspaniałych dni w Rydze. Niech mi ktoś powie, że Ryga nie jest piękna!





Oczywiście najbardziej brakuje mi morza. Największym marzeniem dziecka z centralnej Polski było aby mieszkać nad morzem i choć nigdy nie sądziłam, że uda mi się je kiedykolwiek spełnić- dzięki temu wyjazdowi się udało. Każdego dnia tęsknię za mnóstwem rzeczy, ale najbardziej za tym, że po wyjściu z naszego mieszkania, wystarczyło 10 minut żebym mogła zanurzyć stopy w czystym, miękkim piasku, usiąść i do woli patrzeć w morze Bałtyckie, które według mnie jest zdecydowanie najpiękniejszym, najbardziej romantycznym, humorzastym i magicznym morzem jakie kiedykolwiek widziałam.



.

Ostatniego dnia, tuż przed wyjazdem postanowiliśmy pożegnać się z morzem w sposób niespotykanie dla nas ekskluzywny- czyli zjedzeniem sushi na plaży. Na sushi z Rimi polowaliśmy od dłuższego czasu i jak się okazało słusznie, ponieważ było całkiem dobre a na dodatek bardzo tanie (około 2 euro).



Nie jestem kosmetyczną specjalistką, ale ostatnio zaczęłam czytać blogi o tematyce kosmetycznej z których dowiedziałam się jednego: w Polsce nie ma sklepu LUSH! Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, że taki sklep istnieje gdziekolwiek, ale kiedy całkiem przypadkiem zobaczyłam go w Rydze postanowiłam z ciekawości wejść do środka i przekonać się na własne oczy co jest w nim takiego niezwykłego. Teraz już wiem- ceny. Ceny są z pewnością niezwykłe i gdyby nie M. wyszłabym z legendarnego LUSH z pustymi rękoma. Ostatecznie zdecydowaliśmy się kupić najtańszą, ładnie wyglądającą i gumowo pachnącą rzecz jaką jest peeling do ust. A że usta mam nieustannie spierzchnięte, z bólem serca, zdecydowałam się zainwestować w niego 8 euro choć do tej pory w głowie mi się nie mieści, że tyle wydałam na zwykły peeling. Do ust. Kiedy przypomnę sobie ile kosztował to szkoda mi go używać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz