piątek, 16 maja 2014

Trzy dni w Wilnie.

Miniony weekend razem z M. spędziliśmy w stolicy Litwy czyli w Wilnie. Wprost nie mogę w to uwierzyć, że byłam tam dopiero pierwszy raz, z Polski do Wilna nie jest długa droga a jakoś nigdy nawet nie pomyślałam o tym, żeby akurat to miasto odwiedzić. Po naszej spontanicznej, weekendowej wycieczce uważam jednak, że warto znaleźć czas na wybranie się w podróż na Litwę. 


POGODA:

Na początku jednak chciałabym Was uprzedzić, że pogoda na Litwie jest bardzo zmienna. Kiedy o godzinie 8.30 w sobotę wyjeżdżaliśmy z Rygi, żegnało nas piękne, wiosenne słońce. Co prawda czytałam wcześniej o kaprysach litewskiej pogody, ale naiwnie nie chciałam wierzyć, że może być gorzej niż w Rydze. Tymczasem tuż przed wjazdem do Wilna rozpętało się istne piekło. Deszcz spływał po autokarowych szybach strumieniami a my zaczęliśmy poważnie myśleć nad tym czy na pewno chcemy z niego wysiąść. Po chwili jednak pogoda się uspokoiła, radośnie zza chmur wyszło słońce. W ciągu tych 3 dni, pogoda zmieniała się dosłownie co chwilę. Deszcz, wiatr, słońce, burza, silny deszcz a przez kilka niezapomnianych minut wręcz upał. 



Stolica Litwy a jednocześnie serc wielu Polaków (jest to bowiem największe skupisko Polaków na Litwie), położona jest na malowniczych terenach Wysoczyzny Oszmiańskiej. Nad centrum miasta wznosi się Góra Zamkowa, a od wschodu i zachodu przylegają pasma lesistych wzgórz- dzięki temu podczas podziwiania panoramy miasta odnosimy wrażenie jakby całe miasto zostało zbudowane w samym środku zielonego lasu. Zieleni w Wilnie jest rzeczywiście bardzo dużo, ale w przeciwieństwie do Helsinek- jest ona zaniedbana i nieuporządkowana. W Finlandii każdy skwerek miejski jest doskonale zorganizowany tak aby cieszył oczy mieszkańców i turystów. W Wilnie poza jednym, reprezentacyjnym parkiem który niedawno został odnowiony, nikt nie zwrócił na to uwagi. Drzewa rosną sobie jak chcą, krzewy są niepoprzycinane, trawa nie skoszona, brakuje także chociażby ławek nie wspominając już o innych udogodnieniach. 



NOCLEG:

Jeżeli chodzi o noclegi to i tym razem nie będę w stanie nikomu pomóc, ponieważ my kolejny raz korzystaliśmy z couchsurfingu co i tym razem okazało się strzałem w 10. Nasz ,,host" okazał się przemiłym chłopakiem, który spędził z nami mnóstwo czasu pokazując nam swoje rodzinne miasto zarówno od strony turystycznej jak i od tej w której zazwyczaj świetnie orientują się jedynie jego mieszkańcy. 










ZWIEDZANIE:

Tradycyjnie pierwszego dnia, zaraz po tym jak zostawiliśmy naszą skromną torbę podróżną w mieszkaniu naszego ,,hosta", swoje kroki skierowaliśmy do Informacji Turystycznej. Według mnie od wizyty właśnie w tym miejscu powinno się rozpoczynać zwiedzanie obcego miasta jako, że w bardzo prosty i darmowy sposób możemy zaopatrzyć się w mapę miasta oraz przydatne ulotki, dzięki którym dowiemy się co warto zobaczyć, gdzie pójść i co ciekawego w czasie naszego pobyty tutaj się dzieje. W Informacji Turystycznej w Wilnie znajdziemy ulotkę przygotowaną w języku polskim ,,Trzy dni w Wilnie". Broszura pokrótce opisuje poszczególne atrakcje turystyczne. Nam udało się zobaczyć wiele jako, że większość z nich mieści się w centrum. Spacerowaliśmy zatem Aleją Giedymina, ulicą Zamkową i Szklaną, podziwialiśmy Kościół św. Anny, św. Apostołów Piotra i Pawła oraz piękną, antyczną bazylikę archikatedralną św. Stanisława i św. Władysława mieszczącą się na Placu Katedralnym (jest to chyba jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc Wilna), widzieliśmy także Pałac Prezydencki, Parlament oraz znany Uniwersytet Wileński.












Jednym z symboli Wilna jest Ostra Brama. Była ona początkowo jedną z pięciu bram miejskich, obecnie jest jedyną zachowaną bramą miasta choć jej sława nie wiąże się z tym faktem a z sanktuarium maryjnym. Podobno kaplica z ,,cudownym obrazem" jest zazwyczaj pełna rozmodlonych pielgrzymów dlatego też my nie wchodziliśmy do środka.



Drugiego dnia byliśmy także w dwóch galeriach bursztynu, którego w Wilnie jest pełno na każdym kroku oraz w muzeum ofiar ludobójstwa inaczej zwanym muzeum KGB. Wejście do galerii bursztynów jest bezpłatne, są to małe choć bardzo nowocześnie urządzone miejsca. Wstęp do muzeum KGB kosztuje 6 LTL, muzeum to znajduje się w dawnym pałacu KGB gdzie przez pięćdziesiąt lat planowano i popełniano sowieckie zbrodnie. Szczerze mówiąc brzmiało to o wiele ciekawiej niż naprawdę wyglądało, same ekspozycje według mnie są nudne a jedyne co zwiedzających może zaciekawić to dawne więzienie wewnętrzne, które znajduje się w piwnicach muzeum. 



Byliśmy także zobaczyć cmentarz na Rossie. Cmentarz ten to prawdziwa skarbnica pamiątek kultury polskiej w Wilnie, jest to również jeden z czterech najważniejszych polskich cmentarzy. Dzieli się on na Starą i Nową Rossę. Na Nowej Rossie wydzielono wspólny cmentarz wojskowy polsko-litewski, ze szczątkami poległych w walce z Niemcami i Rosjanami żołnierzy. 



Wracając z cmentarza warto zatrzymać się również przy ulicy Subocz, gdzie znajdziemy taras widokowy z którego można podziwiać wspaniałą panoramę Starówki i Zarzecza.

JEDZENIE:

Przed przyjazdem wiele naczytaliśmy się o tym jakoby kuchnia litewska była powodem do chwały dla Litwinów. Pierwszego dnia zamówiliśmy zatem tradycyjny, litewski obiad w postaci cepelinów. Po krótkim oczekiwaniu, na naszych talerzach pojawiły się dwie ziemniaczane kluchy, wypełnione średnio usmażonym mięsem mielonym. Do tego dostaliśmy również tłuszcz ze skwarkami do polania cepelinów. Szczerze mówiąc, danie nie przypadło nam do gustu, mimo iż niewątpliwie sycące to jakby lekko niedogotowane. Obiad razem z sokiem pomarańczowym kosztował około 16 LTL.


Zdecydowanie więcej szczęścia mieliśmy w kawiarni gdzie tym razem postanowiliśmy spróbować kibinów. Już sama kawiarnia jest godna polecenia, wnętrze jest bardzo przytulnie urządzone a serwowane w niej kibiny przepyszne! Są róże warianty, z nadzieniem słodkim, z serem, z serem i pomidorami, z pieczarkami lub z mięsem. Ja wybrałam z dżemem truskawkowym domowej roboty (6,50 LTL a za mleko 2 LTL) i byłam zachwycona.




Próbowaliśmy też kołdunów, czyli małych pierożków nadziewanych mięsem (są one też dostępne w Rydze a w Polsce to po prostu ,,uszka", które często dodaje się do zupy) oraz czebureków, czyli dużych, smażonych pierogów nadziewanych farszem. Kupiliśmy także słynny, litewski, długo dojrzewający ser Dziugas (około 8-9 LTL), który kupimy w każdym supermarkecie oraz w sklepach firmowych, których jest naprawdę bardzo wiele. Jeżeli chodzi o ceny, to w porównaniu do miejsc w których do tej pory byliśmy, na Litwie jest najtaniej. 

Podsumowując Wilno zdecydowanie warto odwiedzić choć według nas w rankingu stolic krajów bałtyckich uplasowało się na ostatnim miejscu. Warto wybrać się tu na weekend, ponieważ dwa dni w zupełności wystarczą na w miarę dokładne zwiedzenie miasta. Na koniec mix zdjęć, mam nadzieję zachęcających do podróży!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz