piątek, 11 kwietnia 2014

Tallin czyli średniowieczna przygoda.

Dokładnie miesiąc temu, kiedy to nagle wszyscy nasi znajomi zaczęli intensywnie podróżować- zaczęliśmy zastanawiać się z M. czy i my powinniśmy. Odpowiedź była prosta, oczywiście, że powinniśmy, nic przecież nie rozwija, nie daje większej satysfakcji i radości niż podróże. Podróże kształcą i ja się z tym stwierdzeniem zgadzam ponieważ nie raz przekonałam się, że odkąd zaczęłam jeździć po świecie, mam o wiele więcej do powiedzenia. Niestety pogoda w Rydze nadal nas nie rozpieszczała i za każdym razem kiedy spoglądaliśmy przez okno, wychodziliśmy na zewnątrz a lodowaty wiatr smagał nas po twarzy lub kiedy z trudem przebijaliśmy się przez ogromne zaspy śniegu- zgodnie uznaliśmy, że nasze podróże mogą poczekać do wiosny. Wiosna jednak nadeszła a zimowa pogoda jak była tak była nadal. Zrezygnowani postanowiliśmy więc mimo wszystkich przeciwności atmosferycznych, zamówić bilety autokarowe do Tallina, czyli tam gdzie stosunkowo najbliżej. Tydzień przed naszym planowanym wyjazdem, spotkaliśmy się z parą przyjaciół ze studiów z Łodzi, którzy postanowili z kolei zwiedzić Rygę. Zgodnie orzekli, że Ryga jest ładniejsza od Tallina, w związku z czym tym bardziej zachęciło nas to do tego by przekonać się o tym na własne oczy. Po kilku dniach planowania wyjazdu, uznaliśmy, że skoro będziemy już w Tallinie to szkoda by było nie zwiedzić również stolicy Finlandii- Helsinek. Nasza wycieczka trwała 4 dni, spędziliśmy 2 dni w Tallinie i 2 w Helsinkach. Chciałabym się z Wami podzielić moimi wrażeniami z tej wyprawy, ale na wstępie zaznaczam, że razem z M. podróżujemy ,,po studencku". To znaczy, że z mojego bloga nie dowiecie się do których ,,fancy" restauracji warto iść, pokój w jakim hotelu zarezerwować czy co warto kupić będąc w którymś ze wspominanych przeze mnie miast. Dla nas najważniejsze w podróżowaniu jest zwiedzanie a nie ,,bywanie". Staramy się też by nasze podróże były możliwie jak najtańsze, jeśli więc interesuje Was taki tryb podróżowania to zapraszam na moją relację z naszej Estońskiej przygody! 

Stolica Estonii- Tallin- jest to jedno z najpiękniejszych europejskich miast. Starówka z plątaniną wąskich, brukowanych uliczek, średniowieczny rynek z gotyckim ratuszem, szereg mieszczańskich kamieniczek, potężne kościoły i świetnie zachowane mury obronne. Być może ten opis brzmi jak z pierwszego lepszego przewodnika, ale rzeczywiście w Tallinie czuć w powietrzu magię dawnych czasów. Spacerując tymi malowniczymi i niesamowicie romantycznymi uliczkami- czułam się jakbym przeniosła się prosto do średniowiecza.






Estonia jest małym krajem, który zamieszkuje około 1,2 mln ludzi (czyli mniej niż w Warszawie). Aż 30 % to Rosjanie, część z nich nie ma estońskiego obywatelstwa i nie zna języka estońskiego. W zasadzie to akurat mnie nie dziwi, ponieważ język estoński jako, że należy do rodziny języków ugrofińskich- według mnie jest jednym z najtrudniejszych na świecie. Specyfiką estońskiego jest duża liczba samogłosek, oraz miękkie i krótkie wymawianie spółgłosek- dzięki temu język brzmi jak radosne podśpiewywanie a dodatkowo przez skomplikowaną gramatykę bardzo trudno jest się go nauczyć. Do dziś pamiętam radosny głos pani zapowiadającej kolejne przystanki w autobusie, którym kilkakrotnie jechaliśmy do centrum miasta.

Jeżeli chodzi o pogodę w Tallinie to kiedy moja koleżanka zapewniała mnie z zachwytem, że w Rydze jest tak ciepło w porównaniu do Tallina- nie chciałam jej wierzyć. Miałam na sobie zimową kurtkę, pod spodem ciepły sweter, czapkę, szalik i rękawiczki i i tak nie czułam się komfortowo. Okazało się jednak, że to ona miała rację. Tallin powitał nas pięknym słońcem (którego w Rydze przed tym wyjazdem już dawno nie widziałam) i temperaturą 6 stopni na plusie. Początkowo ucieszyłam się, że nie jest źle, jednak potem okazało się, że przez mroźny, arktyczny wręcz wiatr- dla nas temperatura odczuwalna wahała się od -5 do 0 stopni. Wiem, że Tallin to miasto położone nad morzem, ale to żadne usprawiedliwienie dla takiego wiatru, który chce urwać głowę. Cóż, Ryga, Tallin i Helsinki dopiero czekają na prawdziwą wiosnę, która podobno ma nadejść mniej więcej w połowie maja. 





Nie polecę Wam, żadnego miejsca do spania w Tallinie ponieważ my nocowaliśmy w akademiku, ale jeśli będziecie w Tallinie koniecznie (naprawdę koniecznie, bez tego cały wyjazd traci sens) musicie udać się do tawerny (tak właśnie, do tawerny) Draakon, która mieści się w budynku ratusza. Jest to niesamowite miejsce, które nie tyle jest stylizowane na średniowieczną tawernę- to miejsce po prostu nią jest. W środku nie ma ani jednego akcentu, który burzyłby średniowieczny klimat- nie ma światła, na stołach stoją świece. Nie ma talerzy czy nawet łyżek- goście piją zupę prosto z glinianych mich. Nie ma menu, po prostu jesz to co jest przygotowane w kamiennym piecu i miedzianym kotle. Dodatkowym plusem jest to, że jest tam bardzo tanio i naprawdę smacznie. Tradycyjny zestaw to zupa z kotła (nie wiem jaka to była zupa, bliżej nieokreślona, ale bardzo sycąca, dość ostra i gęsta) i ciepła bułeczka. Bułeczki są z nadzieniem warzywnym lub mięsnym (w tym przypadku możemy wybrać mięso wieprzowe lub wołowe tudzież z dzika lub renifera). Po złożeniu zamówienia, pani ( która również wygląda jakby żywcem wyjęta ze średniowiecza) perfekcyjnym angielskim prosi o 3 złote monety (czyli za zestaw zupa + bułeczka zapłacimy 3 euro) a na odchodnym mówi, żeby po zakończonym posiłku odstawić naczynia we wskazane miejsce a ,,wtedy będziemy tu mile widziani". Drewniane ławy w pomieszczeniu stoją dość blisko siebie, goście raczą się swoimi posiłkami a każdy boi się wyciągnąć komórkę by ukradkiem zrobić zdjęcie, żeby nie zepsuć magii tego oderwanego od rzeczywistości miejsca.



My byliśmy w Draakonie dwa razy i za każdym razem wychodziłam zachwycona i najedzona. Nie wiem co więcej można zjeść, wydaje mi się, że kiełbaski. Można też zamówić piwo lub wino. Dodatkowo w pomieszczeniu stoi beczka z ogórkami kiszonymi, które bez dodatkowej opłaty można sobie ,,ułowić". Nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu i zdecydowanie polecam!

Poza spacerowaniem po mieście, zachwycaniem się uroczą starówką i zwiedzaniem kościołów w Tallinnie, zdążyliśmy być jeszcze między innymi w Tallińskim zoo. Wizytą tam byłam jednak bardzo rozczarowana. Wiem, że żadne zoo nie jest lepsze od wolności i że w większości ogrodów zoologicznych zwierzęta nie bez powodu cierpią na depresję. Myślałam jednak, że tutejsze zoo będzie lepiej zorganizowane a okazało się, że wygląda o wiele gorzej niż łódzkie zoo, które również do najpiękniejszych niestety nie należy. Mimo tego i mimo tego, że jest ono położone zdecydowanie daleko od centrum (nam sporo czasu i bezsensownego łażenia zajęło samo znalezienie do niego wejścia) to i tak zachęcam aby się do niego wybrać. Nigdy nie wybrałabym się do cyrku, ponieważ zdaję sobie sprawę w jaki brutalny i barbarzyński sposób są tam traktowane zwierzęta i nie zamierzam wspierać okrucieństwa, ale w przypadku zoo za każdym razem tłumaczę sobie, że przynajmniej moje pieniądze wydane na wstęp mogą w choć niewielki sposób dofinansować jego mieszkańców. W Tallinnie bilet normalny kosztuje 4 euro, studencki 2. 


W Tallinie znajdziecie także wiele ciekawych muzeów i wystaw za wstęp do których zapłacicie naprawdę niewiele. Jeśli chodzi o ceny w Tallinie to według mnie jest tam nieco drożej niż w Rydze (im dalej na północ tym drożej- poczekajcie aż przygotuję Wam post o Helsinkach!), ale mimo wszystko ceny są do zniesienia. Dla przykładu za nocleg w akademiku płaciliśmy 32 euro za pokój dwuosobowy, za taksówkę z portu do akademików 5 euro (taksówki w Tallinie są więc jak widać bardzo tanie, tańsze niż w Polsce), ceny posiłków w dobrych restauracjach na starym mieście wahają się od 8-12 euro a bilety autobusowe na jeden przejazd 0,80 centów a bilet jednodniowy kosztuje 3 euro.  Za wstęp do muzeum zapłacimy również około 3 euro. Dla studentów niejakim pocieszeniem może być fakt, że ceny w Mcdonaldsie wszędzie są mniej więcej takie same- za hamburgera zapłacimy 1 euro. 




Według mnie na stolicę Estonii należy poświęcić co najmniej 2 dni, żeby ją w miarę dokładnie zwiedzić, jednak nieco więcej aby w pełni poczuć jej klimat. Kolejny post będzie o Helsinkach, które mnie zachwyciły do tego stopnia, że od teraz jest to moje ulubione miasto w Europie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz